poniedziałek, 31 grudnia 2012

Eighteen.

- Kelsey Anne, wstawaj! Spóźnisz się do szkoły! - moja mama wparowała do pokoju, a jej piskliwy głos irytująco rozbrzmiał mi w głowie.
Jęknęłam, przewracając się na drugi bok.
- Nie. - wymamrotałam, wciskając głowę w poduszkę, mając nadzieję, że sobie pójdzie.
Nie byłam w nastroju, żeby zmierzyć się z dzieciakami ze szkoły, pytaniami Carly, czy nudnymi nauczycielami. Chciałam tylko trochę pospać, co wcześniej mi nie wychodziło przez liczne spotkania z Dangerem aka. Justinem.
- Kelsey! - krzyknęła, zabierając ode mnie kołdrę, przez co uderzyło we mnie zimne powietrze z pokoju.
Nie za dużo to dało.
- Jeszcze pięć minut, proszę. - mruknęłam, biorąc poduszkę i zakrywając nią głowę.
Może teraz zostawi mnie w spokoju.
- Kelsey! - zabrała mi poduszkę, po czym uderzyła mnie nią.
Albo i nie...
- Jezu, mamo! - podniosłam się, cała zdenerwowana. – Już wstałam! - warknęłam, przecierając zaspane oczy.
- Nie używaj imienia Pana Boga nadaremno! - zaskrzeczała swoim wkurzającym głosem.
Dyskretnie wywróciłam oczami. Nie mam nic przeciwko wychwalaniu Jezusa i szanowania swojej religii, ale moja mama już dawno osiągnęła wyższy poziom.
- Powinnaś się za siebie wstydzić, Kelsey Anne! - kontynuowała swoje kazanie, potrząsając jednocześnie głową i mrucząc jakieś słowa pod nosem. - Ubierz się i się pośpiesz! Nie mamy całego dnia.
- Ale mamo, muszę najpierw wziąć prysznic. – podniosłam się, gotowa żeby wejść do łazienki, gdy zatrzymała mnie przed pójściem dalej.
- Nie, nie musisz. Dennis i ja nie mamy czasu na twoje godzinne prysznice. Musimy już iść albo się spóźnimy, bo byłaś na tyle nieodpowiedzialna, że nie poszłaś spać o przyzwoitej porze. – wycelowała we mnie palcem. - Umyj twarz i zęby, ubierz się, a potem zejdź na dół.
- Ale mamo, nie wykąpałam się od czasu wieczoru...
- Kiedy przyłapaliśmy cię na wracaniu do domu? - sztucznie się uśmiechnęła. - Cóż, to nie moja wina. Nikt nie kazał ci być nieostrożną czy nieposłuszną. - skierowała się w kierunku wyjścia. - Och, i nie myśl, że skończył ci się szlaban, młoda damo. Oczekuję, że wrócisz do domu od razu po szkole. Rozumiemy się?
- Wszystko jedno. - wymamrotałam, odwracając wzrok.
Westchnęła, nie chcąc wszczynać kolejnej kłótni.
- Lepiej, żebyś była gotowa, kiedy schowam wszystko do samochodu.
Lekceważąco machnęłam w jej kierunku ręką , wchodząc do łazienki. Gdy usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi, wydałam z siebie pełen irytacji krzyk.
Kocham swoją mamę, ale czasem potrafi być cholernie nadopiekuńcza i denerwująca. To doprowadza mnie do szaleństwa.
Odkręcając wodę w kranie, obmyłam nią twarz, po czym ją namydliłam, a następnie osuszyłam ręcznikiem i umyłam zęby. Czesząc włosy, przeklęłam je - wyglądały okropnie. Dzięki Bogu, nie były tłuste! Nie wyglądały w połowie tak źle, jak się spodziewałam, ale nie powalały na kolana. Związując je w niechlujnego koka, wyszłam z łazienki.
Podchodząc do szafy, wydęłam usta, zastanawiając się, co dziś na siebie włożyć. Zdecydowałam się na czarne rurki, białą koszulkę i czarno-czerwoną koszulę. Włożyłam jeszcze baletki i rozejrzałam się w poszukiwaniu mojej torby.
Gdy już ją znalazłam, przewiesiłam ją przez ramię, gotowa do wyjścia, ale gdy zerknęłam w lustro, zauważyłam ogromne sińce pod oczami.
Cholera.
Rzucając torbę na podłogę, pobiegłam do łazienki, gdzie zaczęłam przetrząsać szafki, aby odnaleźć mój podkład. Gdy wreszcie go odszukałam, nałożyłam go na twarz, po czym pomalowałam rzęsy, żeby choć odrobinę przypominać człowieka.
Dumna ze swojego dzieła, chwyciłam torbę, ponownie zarzucając ją sobie na ramię. Wyszłam z pokoju, zbiegłam po schodach i zauważyłam otwarte drzwi frontowe. Rozglądając się, spostrzegłam, że mama z bratem już wyszli.
Cudownie.
Wychodząc z domu poczułam ulgę, widząc ich w samochodzie. Dziękując Bogu, że nie odjechali, a ja nie musiałam iść na piechotę. Miałam zamiar usiąść od strony pasażera, ale zorientowałam się, że mój brat zajął mi miejsce.
- Co do cholery? - cicho krzyknęłam. - To moje miejsce! Wypad!
- Nie - wytknął język jak dziecko. Jeśli mogłabym go uderzyć, bez pakowania się w kłopoty, chętnie bym to zrobiła.
- Wstań. Teraz! - warknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Och, pośpiesz się Kelsey i wsiadaj do auta! - podniosłam głowę, napotykając świdrujące spojrzenie mojej matki.
Opadła mi szczęka.
- To nie fair! - tupnęłam. Nie obchodziło mnie, że zachowuję się jak dziecko. Zawsze traktowała go lepiej ode mnie, a odkąd wpadłam w kłopoty zachowuje się, jakbym była jakimś śmieciem, a on najbardziej niewinną osobą na świecie.
Możecie  to sobie wyobrazić?
Jęcząc, otworzyłam tylne drzwi, po czym weszłam do środka i trzasnęłam nimi, przez co moja matka spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
- Kelsey Anne... - zaczęła, na co podniosłam rękę w obronnym geście.
- Wiem, wiem. Nie powinnam trzaskać drzwiami. Bla, bla, bla… Możemy już jechać? - syknęłam. Szeroko otworzyła oczy, po czym rozchyliła usta, żeby coś powiedzieć, jednak po chwili je zamknęła i odwróciła się. Kręcąc głową, zaczęła wyjeżdżać na drogę.
Okej, wiem, że to lekka przesada, ale nie mogłam z nią już dłużej wytrzymać. Albo zrobiłabym to, albo przez całą drogę tylko by gadała, a i tak byłam nie w humorze, więc słuchanie jej kazania przez następne pół godziny doprowadziłoby mnie do obłędu.
Wyglądając przez okno, westchnęłam, chcąc, żeby ten dzień się już skończył. Kiedy już myślałam, że zasnę przez jej wolną jazdę, drzwi obok się otworzyły, a ja prawie wypadłam.
- Co do... - podniosłam wzrok i ujrzałam Dennisa. - O co chodzi? - syknęłam.
- Jesteśmy na miejscu – wskazał głową w prawo. Spojrzałam w tym kierunku i moim oczom ukazała się szkoła.
- Och! - mruknęłam. – Przepraszam. - wysiadłam.
Pokiwał głową, zamykając za mną drzwi.
- Posłuchaj Kels. - położył dłoń na moim ramieniu. Westchnęłam, patrząc na niego. - Wiem, że mama może być irytująca, ale się troszczy. Okej? Więc nie bądź dla niej wredna.
Czasem myślę, że mój brat został zamknięty w ciele szesnastolatka.
Przygryzłam wargę, przyswajając jego słowa, po czym zerknęłam na swoją mamę. Wyglądała na rozdartą, nieco przybitą i całkowicie rozczarowaną. Spojrzałam w dół.
- Masz rację. - wypuściłam powietrze, ściskając czubek nosa. - Nie powinnam być dla niej taka nieuprzejma...
- Po prostu następnym razem bądź milsza. Wiem, że potrafi być denerwująca i nadopiekuńcza, ale ma dobre intencje, prawda?
Oblizałam usta.
- Prawda.
Uśmiechnął się.
- Cóż, do zobaczenia - miał zamiar wrócić do samochodu, gdy nagle się zatrzymał i odwrócił w moim kierunku. - Nie powiedziałem jej o zeszłej nocy.
Smutno się uśmiechnęłam.
- Wiem, dziękuję.
Pochylił głowę.
- Nie ma za co. - wszedł do samochodu, po czym wyjechali na ulicę.
Oglądając jak odjeżdżają, po raz setny tego dnia westchnęłam. Przygryzłam wargę, odwróciłam się i zaczęłam iść w stronę szkoły.
Gdy tylko doszłam do swojej szafki, podeszła do mnie Carly.
- Hej, hej, hej! - uśmiechnęła się. Odwzajemniłam się tym samym.
- Cześć.
- Co tam, dziewczyno? - zapytała piskliwym głosem, mogącym należeć do lalki Barbie. Zdusiłam śmiech.
Wzruszając ramionami, spojrzałam na nią.
- Dopiero tu przyszłam. - wbiłam kombinację cyfr, po czym otworzyłam szafkę i wyjęłam potrzebne książki.
- Co się stało kiedy wyszłam? - spojrzała na mnie z ciekawością w oczach.
- Nic. Mama tylko powiedziała, że jestem uziemiona i że nikt nie może mnie odwiedzać. - zatrzasnęłam swoją szafkę, po czym ruszyłam z Carly przez korytarz.
- Och, beznadzieja! - opuściła ramiona. - Miałam zamiar dziś do ciebie wpaść. - wydęła usta.
- Przez cały tydzień jestem oficjalnie więźniem, więc chyba się nie uda. - skrzywiłam się. Sama myśl o powrocie do domu i robieniu niczego sprawiła, że się wzdrygnęłam.
- Tak w ogóle, to czemu jesteś uziemiona? - spojrzała na mnie pytająco. – Wtedy u ciebie mi nie powiedziałaś, a potem nie miałam okazji spytać.
- Moja mama przyłapała mnie, jak wracałam do domu - westchnęłam.
- Jakim cudem zauważyła, że wracasz?
- Byłam głupia i weszłam przez frontowe drzwi. Była trzecia nad ranem. Nie sądziłam, że nie będą spali.
- Prawda, ale czekaj... Co? - Carly zatrzymała się w połowie korytarza. - Myślałam, że wyszłaś z imprezy wcześniej.
Dziwnie na nią spojrzałam.
- Bo tak było.
- Więc jak wróciłaś do domu o trzeciej? Byłyśmy tam o dziesiątej, a gdy wyszłaś było koło północy... - zmarszczyła brwi.
Przygryzłam wnętrze policzka, powstrzymując się przed głośnym bluźnięciem. Mimo to, mentalnie przeklęłam całe swoje życie.
- Racja... - odwróciłam wzrok, próbując wymyślić jakąś wymówkę. Nie mogłam jej powiedzieć, że byłam z Justinem. Ona by się posrała, a on by mnie zabił. – Widzisz, byłam głodna, więc zatrzymałam się gdzieś, żeby coś zjeść.
- Nie mogłaś po prostu zrobić sobie czegoś w domu? - ponownie zaczęła iść, a ja zaraz za nią.
- Nie chciałam hałasować kiedy wrócę. To mogłoby obudzić rodziców.
Zachichotała, kręcąc głową.
- A mówiłaś, że to ja jestem nienormalna.
Zerknęłam na nią, zastanawiając się o czym mówiła. Zauważając moje zdezorientowane spojrzenie, zaśmiała się.
- No wiesz, sikanie w lesie. - podrapała się po karku, odwracając wzrok.
- O tak, to było szalone! - zaśmiałam się. - To co zrobiłam, nie jest nawet bliskie byciu tak dziwną i walniętą jak ty - pokręciłam głową.
- Hej! To był nagły przypadek! - zachichotała.
- Cóż, tak jak moja potrzeba jedzenia. - zawtórowałam jej.
Miałam zamiar powiedzieć coś jeszcze, gdy zadzwonił dzwonek, ogłaszający pierwszą lekcję. Wywracając oczami, odwróciłam się do Carly.
- Głupi dzwonek. - mruknęłam.
Dziewczyna tylko się zaśmiała.
- Zobaczymy się później.
Przytaknęłam, po czym lekko ją przytulając i każda z nas poszła w swoją stronę. Nucąc swoją własną melodię, miałam zamiar skręcić w jeden z korytarzy, gdy zostałam pociągnięta w innym kierunku. Popchnięta na ścianę, gwałtownie złapałam oddech.
- O co chodzi? - spojrzałam w górę, a moje źrenice momentalnie się rozszerzyły.
- Tęskniłaś? - Justin łobuzersko się uśmiechnął.

~~~
Na samym początku chciałabym ogłosić, że mamy nową betę! To @unknownmerry ♥
 
Rozdział prawie całkiem bez Dangera :O Ale przyznajcie, Kelsey też umie być ciekawa :3
 
A teraz coś ode mnie:
Chciałabym wam życzyć udanego sylwestra, bo to podstawa ;)
Poza tym, chcę wam życzyć cudownego, pełnego dobrych zdarzeń, szczęścia i miłości roku 2013.
Mam nadzieję, że dla każdego z nas będzie on niezapomniany i to w dobrym tego słowa znaczeniu. <3

niedziela, 30 grudnia 2012

Seventeen.

Justin's POV

-Co do kurwy nędzy znaczy, że ona wie?! - wrzasnął Bruce, wstając z kanapy w dużym pokoju.
Wywracając oczami, wzruszyłem ramionami. Szczerze mówiąc żałowałem powiedzenia czegokolwiek temu debilowi. Powinieniem nie wspominać o Kelsey ani o tym, jak mnie opatrzyła.
Podchodząc do drzwi frontowych, zapukałem w nie wiedząc, że chłopaki są w środku, ponieważ ich samochody stały na zewnątrz. Trzymając się za bok, wziąłem głęboki oddech, licząc do dziesięciu, żeby się uspokoić, czekając, aż któryś z nich otworzy te pieprzone drzwi.
Wreszcie, gdy już się to stało, zobaczyłem Bruce'a.
O kurwa. Nadchodzi pierdolone przesłuchanie.
-Co do kurwy nędzy ci się stało?! - spojrzał na mnie z zaciekawieniem w oczach. Nie był zbyt zaskoczony. Byliśmy przyzwyczajeni do takich rzeczy.
-Luke - wymamrotałem, przechodząc obok niego i wchodząc do dużego pokoju, gdy zobaczyłem chłopaków oglądających telewizję. Wszyscy odwrócili głowy, żeby na mnie popatrzeć.
-Co do cholery ma znaczyć Luke? - Bruce zamknął drzwi, podchodząc do mnie.
Siadłem w fotelu, przesuwając dłonią po swojej twarzy, po czym mocno ją potarłem. Ci ludzie naprawdę wiedzieli, jak mnie zdenerwować.
-Pamiętasz, kiedy wysłałeś mnie, żebym zajął się kilkoma sprawami?
Przytaknął.
-Cóż, wszedłem na terytorium Kingsów i był tam Luke. Przyszedł, zaczął coś pierdolić i zadał kilka ciosów. Oddałem mu, a wtedy zachował się jak cipa, którą jest, wyjął nóż i mnie nim dźgnął. Jego znajomi przyszli, odciągnęli go i powiedzieli, że mają coś do roboty, po czym odeszli - robiłem się coraz bardziej wkurwiony, gdy przypominałem sobie wydarzenia z tej nocy, a mój bok zaczął boleć od gotującej się we mnie krwi.
-Chcesz mi powiedzieć, że Luke bez powodu do ciebie podszedł i cię dźgnął? - Bruce, siedzący teraz z chłopakami na kanapie, spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
-Tak.
-To nie ma sensu. Coś musiało się stać, żeby zaczął się z tobą pieprzyć.
-Cóż, wpadłem na niego w restauracji.
-W restauracji? - Bruce zmarszczył brwi, chcąc, żebym kontynuował.
Westchnąłem.
-Poszedłem z Kelsey na lunch i-
-Ty i Kelsey? - podniósł brew. - Kto to?
-Dziewczyna, która była u nas noc wcześniej - mruknąłem, patrząc mu w oczy.
-Czy ty jesteś nienormalny Bieber? - warknął Bruce. - Poszedłeś z nią na lunch.
-Boże, nie o to chodzi. Rzecz w tym, że Luke do mnie podszedł i zaczął się pruć. On jest wkurwiony od kilku dni, gdy wszyscy do niego przyszliśmy - syknąłem, przygryzając wnętrze policzka.
Bruce na chwilę się zatrzymał, wracając myślami do tamtego momentu. Kiwając głową, zrozumiał o czym mówiłem.
Gnojek, którego zabiłem na imprezie, nie był jedynym, którym trzeba było się zająć. Luke też był problemem.
-Jak się obandażowałeś? - spytał, uświadamiając sobie, że mój bok był zakryty.
-Kelsey to zrobiła.
Bruce się zaśmiał.
-Będziesz teraz do niej przychodził z każdą sprawą, Bieber? - warknął. - Co się stało z nią nie mającą z nami nic wspólnego? Ona wie za dużo!
-Ona już wie, co robimy! - odszczeknąłem, zaczynając być sfrustrowany. - Kurwa, ona tam była, gdy Luke zaczął się ze mną pierdolić w restauracji.
Zrobiło się cicho, a ciśnienie w pomieszczeniu zaczęło wzrastać.
-Nie wzruszaj na mnie ramionami. To poważne. Najpierw widzi, jak zabijasz tego idiotę w lesie, potem pozwalasz jej wrócić do domu, a gdy wszystko zaczęło wrać do normalności, zabierasz ją do restauracji, po czym idziesz do jej domu, gdy zostajesz dźgnięty nożem?! - warknął Bruce, potrząsając głową i przesuwając dłonią po swoich włosach.
-To nie jest taka wielka sprawa. Poza tym, nie jest na tyle głupia, żeby iść na policję. Wie, że gdyby to zrobiła, zabiłbym ją. Wy wszyscy też to wiecie - wstałem. - Wszystko by wybuchło. Poza tym, to nie ona jest pierdolonym problemem. Luke jest. Więc zamiast wytykać wszystkiego tej dziwce, może skupilibyśmy się spowrotem na myśleniu jak odpłacić się temu gnojkowi za dotknięcie mnie? - syknąłem, zaczynając coraz bardziej się denerwować.
Ta cała sytuacja nie miała nic wspólnego z Kelsey. Była tam, gdy nie miałem siły iść dalej, do domu. Jej mieszkanie było najbliżej. Zamiast wykrwawić się na śmierć, wolałem pójść do niej.
Bruce wydawał się uspokajać, gdy myślał nad tym, co powiedziałem.
-Masz rację - pokiwał głową.
Zadrwiłem.
-Oczywiście że mam rację, idioto - warknąłem.
-Nie zaczynaj ze mną...
-Albo co? - syknąłem, przysuwając się bliżej. Nie stracił gruntu pod nogami, ale miał na twarzy wypisane, że nie chce dalej w to brnąć.
Wie, że bym wygrał, co jest zabawne, bo jestem ranny.
Stałem tuż przy nim, dopóki nie wyrosły mu jaja i nie odsunął się ode mnie.
Triumfalnie się uśmiechnąłem.
-Jak masz zamiar się na nim odegrać? Nie możemy jasno pokazać, że to my, bo wplączą w to policję, a ja nie mam czasu na więzienie. Raz był wystarczający - Marco wrzucił sobie do ust winogrono.
Potrząsnąłem głową z jego idootyzmu.
-Sprawimy, że to będzie oczywiste. Luke będzie wiedział, że to my go zaatakowaliśmy. Nie możemy tylko zostawić żadnych dowodów, żeby policja nie miała się do czego przyczepić - podrapałem się po karku. -  Musimy jedynie wymyślic plan, który będzie przekazywał jasną wiadomość.
-Myślałem o rozstrzelaniu ich kryjówki, ale to tylko ja - Marcus wzruszył ramionami.
To on zawsze wywoływał kłótnie. Ale z drugiej strony...
-To nie jest zły pomysł - łobuzersko się uśmiechnąłem. - Chuj chce grać ostro? Damy mu to, a jaki jest lepszy sposób, niż rozstrzelanie ich? - oblizałem usta, uśmiechając się od ucha do ucha. - Pokażmy mu jak potrafimy to rozegrać.
~
Po wzięciu prysznica, usadowiłem się na łóżku, wpatrując się w sufit z rękami pod głową. Nawet nie zauważyłem, że ktoś wszedł do pokoju, dopóki nie usłyszałem zamykanych drzwi. Patrząc w tamtym kierunku, zobaczyłem podchodzącego do mnie Johna.
-Co tam? - kiwnąłem w jego kierunku.
Odwzajemnił gest, przybijając ze mną żółwika, po czym siadł na skaraju łóżka.
-Siema. Co robisz?
Wzruszyłem ramionami.
-Myślę, staram się wymyślić plan.
-Lub myślisz o niej.
Odwróciłem głowę w jego kierunku i zobaczyłem, że łobuzersko się uśmiecha.
-O czym ty mówisz?
-Dobrze wiesz, o czym mówię. Reszta może być ślepa, ale ja nie jestem. Mogę przejżeć cię na wylor, Bieber.
-O czym ty pierdolisz, O'Connor? - syknąłem, skupiając na nim całą uwagę.
-O tej dziewczynie.
-Co z nią? - odwróciłem wzrok.
-Oh, więc nagle wiesz, o kim mówię? - mogłem usłyszeć rozbawienie w jego głosie. Mentalnie warknąłem.
-Nie - odpowiedziałem. - Może ci chodzić o każdego, prawda?
-Pewnie, ale gdy to powiedziałem, do głowy przyszła ci tylko jedna osoba, czyż nie? - długo się we mnie wpatrywał.
-Kto? Masz na myśli Kaylę? - spojrzałem mu w oczy.
Potrząsnął głową.
-Oboje wiemy, że nie mówię o pieprzonej Kayli - przerwał. - Chodzi mi o Kelsey.
-Co z tą dziwką? - warknąłem.
-Lubisz ją.
Zaśmiałem się.
-Nie lubię nikogo, O'Connor. Wiesz o tym - pokręciłem głową. - Nie bądź chujem.
-Nie zachowuj się jak idiota. Masz w sobie tylko określoną ilość nienawiści i żadna jej część nie przypada Kelsey - odwrócił się, żeby mieć na mnie lepszy widok. - Ufasz jej.
-Nie ufam nikomu oprócz was. Nie ufam nawet własnej rodzinie - kpiąco się zaśmiałem.
-To inna historia - wskazał na mnie palcem.
-Nie do końca - odwróciłem wzrok.
-Cokolwiek. Mówię tylko, że Kelsey kimś dla ciebie jest.
-Nie, nie jest - powiedziałem monotonnie, chcąc, żeby się już zamknął.
-Własnie dlatego zamiast przyjść tu lub w jakiekolwiek inne miejce lub zamiast zadzwonić do nas, poszedłeś do jej domu? Albo dlatego się z nią umówiłeś? - sarkazm był słyszalny w każdym jego słowie. - Przyznaj, chłopie, ufasz jej, a to, że nie powiedziała o niczym policji, dodatkowo cię pcha w jej stronę.
Nic nie mówiłem, chcąc go wysłuchać.
-Słuchaj, mówię tylko, że... już czas, żebyś pozowlił komuś się do ciebie zbliżyć - wstał i skierował się w stronę drzwi. - Przemyśl to - otrworzył je, chcąc wyjść, gdy coś przyszło mi do głowy.
-Hej, John?
Zatrzymał się, zerkając na mnie.
-Co?
-Kayla tu jest?
Przez chwilę nic nie mówił, po czym wreszcie przytaknął.
-Ta, jest w swoim pokoju.
Nic nie odpowiedziałem, więc wyszedł z pokoju.
Nie mogłem zatrzymać jego słów krążących mi po głowie.
'Lubisz ją.'
Te słowa na okrągło rozbrzmiewały mi w głowie, aż wreszcie wżarły mi się w mózg.
Nie lubiłem Kelsey. Nie mogłem.
Cholera, ona kurewsko mnie denerwuje. Przez połowę czasu, gdy jest obok, mam ochotę kopnąć ją w twarz, po czym nazwać ten dzień udanym.
Z drugiej strony jest jej zrozumienie i brak oskarżeń... uczucie, gdy jej usta stykają się z moimi... to jak narkotyk.
Ma ciało, za które można zabić i jest cholernie seksowna.
Jest też irytująca, nie potrafi się zamknąć i wypowiada tysiąc słów na sekundę. Nie ma wyłącznika, jest denerwująca i zadaje mnóstwo pytań.
Nie wie, kiedy się zamknąć i doprowadza mnie to do szaleństwa.
Siedzi mi na głowie i nie można się jej pozbyć.
Ale jej oczy...
Warcząc, przejechałem dłonią po włosach, ciągnąc za końce. Zaczynałem być sfrustrowany i poczułem, jak irytacja rozsadza mnie od środka.
Wstając z łożka, wyszedłem ze swojego pokoju, kierując się w dół korytarza zbyt znanego moim oczom. Gwałtownie otwierając drzwi, po czym je zatrzaskując, przyciągnąłem uwagę jedynej osoby w środku.
-Co do cholery? - Kayla się odwróciła. - Justin? Co ty tu robisz? - warknęła.
Nic nie powiedziałem. Zamiast tego, podszedłem do niej i brutalnie wpiłem się w jej wargi. Zanim się zorientowałem, oboje leżeliśmy na łóżku, zrywając z siebie ubrania.
Jeśli to był jedyny sposób na pozbycie się tej głupiej dziwki i słów Johna z mojej głowy, byłem skłonny się poświęcić.

~~~

CAŁY rozdział z perspektywy Dangera, tego jeszcze nie było! :D

OMG asdfghjkl <3 53 KOMENTARZE?! CZY TO SEN? :O
NAPRAWDĘ OPADŁA MI SZCZĘKA, A W SERCU ZROBIŁO SIĘ PRZYJEMNIE CIEPŁO, GDY CZYTAŁAM WASZE KOMEANTARZE♥
Nie spodziewałam się, że moje tłumaczenie w tak krótkim czasie zyska tylu wspaniałych czyttelników. Bardzo Wam dziękuję, że wytrzymujecie moje lenistwo, przerwy, gorsze tłumaczenia.
JESTEŚCIE NIESAMOWICI ♥

sobota, 29 grudnia 2012

Sixteen.

Minęło kilka godzin, podczas których żadne z nas się nie odezwało. Myślę, że to było zbyt niezręczne lub Justin był zbyt zakłopotany. Tak czy inaczej, siedzieliśmy tam, gapiąc się na ekran telewizora, w którym aktualnie leciały powtórki Jersey Shore.
Odwróciłam się, żeby spojrzeć na Justina, który leżał na plecach z zabandażowanym bokiem, nieruchomą szczęką i oczami utkwionymi na serialu.
Westchnęłam, odwracając wzrok.
Jeśli zastanawiacie się, dlaczego on wciąż tu jest w ciszy i nie poszedł jeszcze do domu, cóż, niekoniecznie może wyjść w tym stanie, a miejsce, w które został dźgnięty mogło znów zacząć krwawić.
To było zbyt ryzykowne.
Ziewając, zmarszczyłam brwi. Spojrzałam na zegarek, który pokazywał 23:45. Nic dziwnego, że byłam zmęczona. Zerkając na swoje ubrania, zauważyłam, że wciąż byłam w jeansach i koszulce. Wstając z łóźka, podeszłam do szafy, przeszukując swoje ciuchy, aż wreszcie znalazłam piżamę. Wyciągając parę zwykłych, luźnych spodni i koszulkę, zamknęłam szufladę biodrem, po czym weszłam do łazienki i zamknęłam drzwi, ignorując spojrzenie Justina na sobie.
Gdy zdjęłam ubrania i wrzuciłam je do kosza na brudy, włożyłam na siebie piżamę, po czym związałam włosy w niechlujnego koczka i wrócłam do pokoju.
Justin natychmiast przejechał po mnie wzrokiem.
Zirgnorowałam go i wyszłam do sypialni Dennisa.
-Hej Den, kończysz już grać?
Zatrzymał grę, po czym się do mnie odwrócił.
-Jeszcze tylko kilka minut, proszę - wyglądał na niespokojnego.
Westchnęłam.
-W porządku, ale jedynie pięć minut. Rodzice nie mogą wrócić do domu i zobaczyć, że wciąż grasz - ostrzegłam.
-Obiecuję - podniósł ręce, po czym ponownie chwycił pada i wznowił grę. Potrząsnęłam głową, dusząc w sobie śmiech. Wychodząc i zamykając za sobą drzwi, miałam zamiar wrócić do siebie, kiedy się z kimś zderzyłam. Spoglądając w górę, zobaczyłam Justina zerkającego na mnie.
Nakazałam sobie znowu oddychać.
-Jezus, Justin - powiedziałam powoli, oblizując usta. - Przestraszyłeś mnie.
-Przepraszam - odpowiedział monotonnie. - Chciałem tylko wziąć sobie szklankę wody,
-Zajmę się tym - wyprzedziłam go, schodząc po schodach do kuchni, gdzie chwyciłam czystą szklankę i napełniłam ją wodą, po czym wróciłam spowrotem na górę.
Zastając Justina ponownie leżącego na plecach na moim łóżku, podeszłam do niego i pochylając się podałam mu picie, które chwycił.
-Dzięki.
-Nie ma za co - zatknęłam swoją grzywkę za ucho, chcąc usiąść na krawędzi łóżka, ale jego głos mnie zatrzymał.
-Chodź tutaj - wymamrotał, stawiając szklankę na szafce przy łóżku.
Zmarszczyłam brwi.
-Co?
Oblizał usta, patrząc mi w oczy - nie można z nich było nic odczytać, ale czaiły się w nich iskierki ciepła.
-Powiedziałem chodź tutaj - poklepał miejsce obok siebie.
Przygryzłam wargę, zastanawiając się co powinnam zrobić.
Chłopak westchnął.
-Wciąż jesteś zła o to, co powiedziałem wcześniej? - szukał na mojej twarzy jakiegokolwiek znaku zakłopotania.
Potrząsnęłam głową.
-Nie, przeszło mi już dawno - skłamałam. Nie przeszło mi. To znaczy, wszystkim co robiłam, była próba pomocy, a on miał czelność nazwać mnie słowem na 'p'?
-W takim razie chodź tu i połóż się obok mnie - wymamrotał delikatnym, ale wymagającym tonem.
Przygryzłam wnętrze policzka, podchodząc do łóżka i kładąc się obok niego tak, że dzieliło nas kilka centymetrów.
-Nie gryzę - mruknął, oplatając ręką moje ramiona i przyciągając mnie bliżej, aż nasze boki się stykały.
Przygryzłam wargę, czując, jak się rumienię. Jedynym momentem, kiedy byliśmy tak blisko, było ten w łazience, gdy...
-Przykro mi, wiesz - mruknął.
Westchnęłam.
-Wiem.
Potrząsnął głową, ale nic nie mówił.
-Poniosło mnie, to wszystko - zaczął, nawet nie śmiąc na mnie patrzeć.
Zawachałam się przed położeniem dłoni na jego policzku i odwróceniem jego głowy, żeby na mnie spojrzał.
-Jest w porządku, okej? - szepnęłam. - Każdy się denerwuje. Jestem pewna, że nie miałeś tego na myśli - lekko się uśmiechnęłam.
-Ta - mruknął. Oblizując usta, przejechał po mnie wzrokiem od stóp do głów. - Jesteś piękna, wiesz o tym? - szepnął.
Przygryzłam wargę.
-Dziękuję.
-Szczerze mówiąc... - spojrzał mi w oczy - nie wydaje mi się, że zdajesz sobie sprawę jak piękna jesteś.
Złączyłam wargi, czując jak narasta we mnie oczekiwanie, a mój brzuch wypełnia się motylkami.
-Myślę, że powinieniem ci pokazać - wciąż szeptał, jego usta tylko kilka centymetrów od moich. - Pozwolisz mi? - patrzył mi w oczy przez długi czas, gdy nieznane uczucie wystrzeliło mi w żyłach.
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęłam, orientując się, że zabrakło mi słów. Dotykając skóry na swoich ustach, pokiwałam głową.
Pochylając się, odgarnął w z mojej twarzy grzywkę, jego palce jeżdżące po moich kościach policzkowych, a następnie po ustach. Przybliżając się, zamknął oczy trzymając wargi milimetry od moich, aż wreszcie je złączył.
Niemożliwe do opisania uczucie rosło w moim sercu, gdy przyciągnęłam jego twarz bliżej, trzymając dłoń na jego ciepłym policzku i przysunęłam się bliżej jego ciała.
Przekręcając głowę na jedną stronę, bez rozłączania naszych ust, pochylił się bardziej w moją stronę, aż jego ciało było na moim. Delikatnie chwycił mnie za szyję, zataczając kciukiem kółka na mojej szczęce.
Odrywając od siebie nasze usta, żebyśmy mogli wziąć szybki wdech i poskładać się do kupy, Justin oparł swoje czoło o moje, lekko mnie całując, po czym przesunął głowę do mojej szyi.
Gwałtownie wciągnęłam powietrze w momencie, gdy jego pełne usta dotknęły mojej ciepłej skóry, wysyłając mnie do innego świata. Zamykając oczy, otworzyłam usta i chwyciłam dłonią jego kark.
Przejechał językiem po miejscu, które właśnie pocałował, po czym otworzył usta i zaczął je ssać, doprowadzając mnie do jęku.
Ocierając się o moją skórę, zaczął ssać jeszcze bardziej, wolno liżąc miękką skórę, pocałował ją po raz ostatni, po czym składał delikatne pocałunki na całej mojej szyi, aż dotarł na drugą stronę, całując wciąż to samo miejsce, aż znalazł mój czuły punkt , sprawiając, że jęknęłam jeszcze głośniej.
-Justin... - pisnęłam, wbijając zęby w swoją dolną wargę.
Kontynuował swoje sztuczki, po czym się oderwał, ocierając się o mnie. Kiedy już miał spowrotem przycisnąć swoje usta do moich, drzwi do mojego pokoju gwałtownie się otworzyły, a do środka wbiegł Dennis.
Spychając z siebie Justina tak delikatnie i szybko jak mogłam, usiadłam.
-Dennis, co się dzieje?
-Mama i tata wrócili! - wyrzucił ręce w powietrze.
Szeroko otworzyłam oczy.
-Cholera - mruknęłam, wyskakując z łóżka i do niego podchodząc. - Okej. Jeśli o coś spyta, pamiętaj, nic nie widziałeś. Rozumiesz? Słuchałam muzyki i siedziałam w swoim pokoju. Ty zrobiłeś co zrobiłeś i poszedłeś spać. Okej?
Energicznie pokiwał głową.
-Okej.
-Okej, dobrze. Teraz idź i zachowuj się tak, jak normalnie - wypchnęłam go z pokoju i zamknęłam drzwi na klucz.
-W porządku, musisz się schować.  Moja mama w każdej sekundzie może tu wejść, żeby mnie sprawdzić - podeszłam do niego, chwytając za przedramie. Kiedy miałam zamiar go pociągnąć, zostałam pociągnięta spowrotem. - Powiedziałam, że musisz się schować! - szeptem na niego krzyknęłam.
Potrząsnął głową.
-Nie zostaję, Kelsey. Muszę iść. Nie ma mowy, że ukryjesz mnie tu przez całą noc, jeśli jesteś uziemiona.
-Ale twoja rana może zacząć znowu krwawić  - mruknęłam.
Chłopak lekko się zaśmiał.
-Skarbie, mówisz tak, jakby to był pierwszy raz, kiedy coś takiego mi się przytrafia - uśmiechnął się łobuzersko. - Wszystko będzie dobrze. Wiem, jak się sobą zająć.
-Oczywiście - wywróciłam oczami. - Ale nigdy nie wiesz...
Przyciskając swoje usta do moich, chwilę później się odsunął.
-Za dużo mówisz - wstał.
Westchnęłam, oblizując usta.
Podchodząc do mojego okna, odwrócił się w moją stronę.
-Zobaczymy się niedługo, okej?
Przytaknęłam, podchodząc do niego.
Otwierając okno, zerknął na mnie.
-Spróbuj za dużo się nie martwić.
Westchnęłam.
-Spróbuję - mruknęłam, odwracając wzrok.
Biorąc moją brodę w dwa palce, delikatnie mnie pocałował.
-Moja dziewczyna - uśmiechnął się, po czym przerzucił lewą nogę przez parapet, na którym siadł i przeniósł też drugą nogę. Chwytając się rynny, wypchnął swoje ciało z okna, sprawiając, że zaczęłam się zastanawiać ile razy już to robił.
Subtelnie do mnie mrugając, zeskoczył.
Już miałam zamiar pomachać mu na pożegnanie, gdy ktoś zapukał w moje drzwi.
-Kelsey? Jesteś tam?
-Tak - zawołałam, podchodząc do drzwi i je otwierając.
Rozglądając się, weszła do środka.
-Dlaczego twoje drzwi były zamknięte?
-Przebierałam się i nie chciałam, żeby Dennis weszedł do środka, kiedy będę rozebrana - w duchu się do siebie uśmiechnęłam, dumna, że tak szybko wymyśliłam dobre kłamstwo.
-Oh, w porządku - oblizała usta, jeszcze raz rozglądając się po pokoju, po czym spojrzała spowrotem na mnie.
-Jak tam sprawy w koś- zaczęłam, ale mi przerwała.
-Kelsey Anne Marie Jones. Co ty masz na szyi?!  - oczy mojej mamy szeroko się otworzyły, gdy się we mnie wpatrywała.
-Co? - przycisnęłam dłoń do szyi, czując, jak cos przewraca mi się w żołądku. Wbiegając do łazienki, spojrzałam w lustro i zobaczyłam odcinający się kolorem ślad, nazywany też malinką.
-Więc? - mama patrzyła na mnie z piorunami cisnącymi z oczu, uderzając stopą o podłogę.
-Oh, to? - wskazałam na swoją szyję, wymuszając śmiech. - Ja - wysiliłam mózg, żeby wymyślić kłamstwo - Ja próbowałam pokręcić sobie włosy, ale gdy zdejmowałam z lokówki włosy, przypadkiem się oparzyłam - wydęłam usta, zastanawiając się, czy moja wymówka miała sens.
Skupiła na mnie wzrok.
-Nie widzę, żebyś miała loki, Kelsey - wskazała dłonią na koczek na czubku mojej głowy.
-Oh... gdy się oparzyłam, stwierdziłam, że nie ma sensu dalej ich kręcić, więc po prostu związałam włosy - złączyłam palce, zaciskając usta w cienką linię, modląc się, żeby mi uwierzyła.
Przez chwilę nad tym myślała, po czym powoli pokiwała głową.
-W porządku. Posmarowałaś to czymś, żeby nie została ci rana?
Przytaknęłam.
-Zdążyłam cię w tym wyprzedzić, mamo - zaśmiałam się.
Kiwając głową, ruszyła w kierunku drzwi.
-Okej, to powinno niedługo zniknąć i wszystko będzie w porządku. Miłej nocy, kochanie.
-Dobranoc, mamo.
Uśmiechając się, pomachałam do niej, po czym zamknęłam drzwi. Opierając się o nie plecami, wypuściłam oddech, który wstrzymywałam przez cały czas.

Justin będzie martwy, gdy go znów zobaczę.

~~~~
Asdfghjkl, kupcie mi takiego Dangera, on jest idealny :C Przyznajcie, że końcówka była niezwykle ciekawa hahaahhaah

Nawet nie wiecie jak mi cholernie miło, kiedy piszecie, że podoba się wam tłumaczenie i nie możecie się doczekac kolejnego rozdziału. To kochane ♥♥
 
Ah, jeszcze jedno! Chciałabym poprosić, żeby każdy czytający zostawił pod tym rozdziałem komentarz. To może byc cokolwiek - chciałabym tylko wiedzieć, ile mniej więcej was jest :)


piątek, 28 grudnia 2012

Fifteen.

-Ał, ał, ał! - Justin warknął na mnie po raz trzeci tego wieczoru. - Będziesz ostrożna? Tylko lika razy mogę ignorować, kiedy tak mocno na to naciskasz.
Wywróciłam oczami.
-Cóż, gdybyś nie był tak cholernie niecierpliwy, niezdyscyplinowany i irytujący - mówię głównie o wierceniu się jak dziecko - już dawno bym skończyła! - syknęłam, pozwalając swojej złości wyjść na zewnątrz.
-Skarbie, musisz się uspokoić - zagruchał Justin zarozumiałym tonem, łobuzersko się uśmiechając.
Podniosłam brew.
-Nie mów nie mnie skarbie, gnojku - mruknęłam. - Teraz siadaj i się nie ruszaj - wróciłam do odkażania jego ran alkoholoem.
Lekko się zaśmiał, wreszcie się mnie słuchając, nie ruszając ani o centymetr.
Nareszcie, kurwa. To znaczy, byc niecierpliwym to jedno, ale bycie obrzydliwie wrednym, a do tego drażniącym, to co innego.
To wszystko przyprawiało mnie o migrenę. Jeszcze chwila i oszaleję.
Wszystko zaczęło się, kiedy ten gnojek położył się na moim łóżku, jakby to miejsce należało do niego, wkładając ręce pod głowę, wpatrując się w mój telewizor z zachwytem.
Skrzyżowałam ręce na piersi, wytykając usta, podczas gdy moje oczy prawie wierciły dziurę w boku jego głowy.
-Zrób zdjęcie, przetrwa dłużej, skarbie - Justin łobuzersko się uśmiechnął, nie odrywając oczu od telewizora. Ja, wręcz przeciwnie, wcale nie byłam tym zachwycona. Nie, twierdziłam, że to idiotyczne.
-Jesteś opóźniony umysłowo?
Wreszcie przestał gapić się w telewizor.
-Co?
-Spytałam, czy jesteś opóźniony umysłowo.
Na jego twarzy pojawiło się zdezorientowanie.
-Czy to podchwytliwe pytanie? - przechylił głowę na bok.
Boże święty, dlaczego utknęłam na noc z idiotą?
-Uznam to jako tak - wywróciłam oczami, podchodząc do niego, po czym wzięłam pilot i wyłączyłam telewizor.
-Hej! Oglądałem to - wskazał na telewizor.
Wzruszyłam ramionami.
-Mój dom, mój pokój, mój telewizor - pomachałam pilotem. - Mój pilot - uśmiechnęłam się łobuzersko.
-Więc? Jestem ranny. Odpuść mi trochę!
-To nie moja wina, że postanowiłeś zostać dźgnięty nożem. To też nie moja wina, że jesteś 'Danger' i masz wokół siebie ludzi, którzy cię nienawidzą.
-Wolę określenie wrogów - odpowiedział gorzko.
Ponownie zwalczyłam chęć wywrócenia oczami.
-Czy to naprawdę ma znaczenie? - przeniosłam ciężar ciała, wpatrując się w niego swoimi brązowymi oczami.
Przebiegł palcami po włosach, ciągnąc za ich końce, po czym potrząsnął głową i znów na mnie spojrzał.
-Jesteś strasznie frustrująca, wiesz?
Zaśmiałam się. Nawet nie próbowałam być cicho. Ten dupek naprawdę tego nie powiedział.
-Ja jestem frustrująca? - pokazałam na siebie. - Ja jestem frustrująca? - powtórzyłam jeszcze raz, kładąc nacisk na słowo 'ja'.
Rozszerzyłam źrenice, gdy Justin przytaknął.
-Wierzę, że jesteś jedyną dziewczyną, na którą patrzę - włożył pięści do kieszeni swoich spodni.
Zakpiłam, śmiejąc się jeszcze raz.
-Jeśli ktoś jest tu frustrujący, to ty! - wskazałam na niego palcem. - Boże, czy ty jesteś świadomy rzeczy, które robisz?
-Co ja robię? - jego spojrzenie mówiło 'No-dalej-powiedz-mi'.
-Cóż, na początek, jesteś bipolarny - podniosłam wskazujący palec.
-Jak do kurwy nędzy jestem bipolarny? - warknął.
Wskazałam w jego stronę.
-Dokładnie, wściekanie się o nic - udałam, że gwałtownie wciągam powietrze. - Czas na numer dwa - podniosłam środkowy palec.
-Jak mogę się nie wściekać, kiedy oskarżasz mnie o coś, co nie jest prawdą? - odpyskował.
-Wypieranie się - odwróciłam się w jego stronę. - Pierwszy objaw bycia bipolarnym - powiedziałam śpiewnym tonem.
-To się tyczy narkomanów, geniuszu - Justin zrobił z ust cienką linię, z jego oczu ciskały pioruny, ale w tym momencie mnie to nie obchodziło.
-Jakbyś nie brał narkotyków - mruknęłam. - Więc, tak czy inaczej, skarbie - użyłam jego własnych słów przeciwko niemu - To wciąż się liczy - zrobiłam do niego minę, po czym wywróciłam oczami i spojrzałam w inną stronę.
-Co ci mówiłem o tym gównie? - syknął.
Odwróciłam się, żeby na niego spojrzeć.
-O czym ty mówisz?- splunęłam, zdenerwowana.
-O wywracaniu oczami jak suka - warknął, podchodząc do mnie bliżej.
Zakpiłam.
-Nie jesteś moim ojcem. Nie możesz mi powiedzieć, co mam robić - celowo jeszcze raz wywróciłam oczami.
Gapił się na mnie, jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała ze złości.
Zanim miałam możliwoś zarejestrowania, co się dzieje, Justin chwycił mnie za przedramiona, w ciągu kilku sekund przypierając do ściany, z twarzą niebeziecznie blisko mojej.
-Co ty robisz?- szepnęłam, zszokowana, że trzymał mnie tak mocno.
-Daję ci lekcję - odpowiedział monotonnym tonem.
Nie odezwałam się już, zastanawiając się, co zamierza zrobić. Nie mógł mnie skrzywdzić, prawda?
Spojrzałam w dół, gdy moją uwagę przykuła część jego ciała, pokryta czymś błyszczącym.
-Cholera, znowu krwawisz.
Nieco poluźnił swój uścisk, również patrząc w dół.
-Kurwa - wymamrotał.
-Daj mi wziąć apteczkę i siądź na łóżku - wyszarpnęwszy z jego uścisku, weszłam do łazienki, wzięłam pudełki i ręcznik, po czym wróciłam do pokoju i zaskoczona stwierdziłam, że Justin siedzi na łóżku.
-Wow, naprawdę mnie posłuchałeś - klęknęłam obok niego na łóżku.
-Nie zaczynaj - mruknął.
Ugryzłam się w język, biorąc chusteczki i wycierając krew ręcznikiem, którego użyłam wcześniej.
-Możesz zrobić mi kanapkę? - głos Justin wyrwał mnie z mojego wspomnienia.
Moje brwi prawie natychmiast się podniosły.
-Przepraszam? - spojrzałam na niego z szeroko otwartymi ustami.
-Lepiej zamknij usta, skarbie. Nie chcemy, żeby wyschły. Pamiętaj, muszą byc wilgotne. Wiesz - wytknął usta w górę - na późniejsze sytuacje - puścił mi oczko, co automatycznie sprawiło, że na mojej twarzy pojawił się wyraz obrzydzenia.
-Na kogo ci wyglądam? Na dziwkę? - wkurzyłam się. Drażnił moją cierpliwość i zaczynało mi już jej brakować. - Jesteś obrzydliwy.
-Tylko daję ci tylko wskazówek - wzruszył ramionami, jakby nie powiedział nic, o co możnaby się denerwować. Na jego ustach wciąż widniał zarozumiały uśmieszek.
-Jesteś niemożliwy - mruknęłam wściekle, ponownie potrząsając głową.
-Już mi to mówiono - posłał mi kpiące spojrzenie, które sprawiło, że zachciało mi się rzygać.
Okej, nie dosłownie, ale... wiecie, co mam na myśli.
Wzięłam głęboki wdech, ignorując go. Jeśli odpowiedziałabym na jego idiotyczne słowa, dałabym mu pretekst do ciągnięcia tej bezsensownej rozmowy.
Minęło kilka minut zanim Justin znów się odezwał.
-Już skończyłaś?
-Mhm - mruknęłam, nawet nie skupiając na nim uwagi.
Jęknął.
-Skarbie?
-Co? - spojrzałam na niego.
-Słuchasz mnie w ogóle?
-Tak - pokiwałam głową.
-W takim razie, co powiedziałem? - nacikał.
Westchnęłam.
-Nie wiem - nie będę się z nim biła.
Jego szczęka zadrżała.
-Powiedziałaś, że mnie słuchasz.
-Cóż, w takim razie zgaduję, że się pomyliłam - sztucznie się uśmiechnęłam.
-Jesteś pieprzoną suką, wiesz o tym? - warknął. Z jego oczu ciskały pioruny, zacisnął usta w cienką linię, co znaczyło tylko jedno - denerwował się.
-A ty jesteś pieprzonym gnojkiem, wiesz o tym? - odpyskowałam. Dwoje może w to grać, chuju.
-W jaką grę ty próbujesz grać, Kelsey? - Justin zwężył oczy.
-Nie próbuję w nic grać. Jedyne, co próbuję zrobić, to oczyścić twoje rany,ale widocznie twój mózg nie może zrozumieć co znaczy siedzieć i się nie ruszać - wycedziłam przed zaciśnięte zęby.
-Mogę siedzieć tylko przez jakiś czas. Może gdybyś się pośpieszyła, skończyłabyś to dawno temu.
-Ha, tylko jeśli byś się zamknął! - nieco podniosłam głos.
-Jak mogę się zamknąć, kiedy zachowujesz się jak mała pizda? - syknął z policzkami czerwonymi z wściekłości.
Zamarłam w jednym miejscu, moje oczy szerzej się otworzyły, a mój oddech na chwilę się zatrzymał.
-Jak mnie właśnie nazwałeś? - szepnęłam.
-Słyszałaś mnie, do cholery - warknął. - Nazwałem cię pizdą.
Przygryzłam wnętrze policzka i spojrzałam w inną stronę. Jeśli słowa mogły zabijać, to jego właśnie teraz przebiłyby moje serce.
Napięcie rosło między nami i działo się to od kłótni, którą mieliśmy. Czasem próbowałam ją przerwać kilkoma delikatnymi słowami, ale nic nie działało. Nikt nie mógł się dostać do jego głowy.
Nauczyłam się, że w chwili, kiedy obudzisz jego złą stronę, nie wyjdziesz z tego - przynajmniej przez jakiś czas.
Kiedy już go całego obandażowałam i wetknęłam koniec bandażu tuż przy jego brzuchu, zaczęłam wrzucać wszystko, czego użyłam spowrotem do apteczki, odkładając bandaże i zużyte chusteczki na jedną stronę.
-Skończone - powiedziałam.
-Dzięki - mruknął sucho.
Westchnęłam.
-Nie ma za co - odpowiedziałam tak tępo jak on, po czym wstałam i chwyciłam śmieci, które chwile później wyrzuciłam do kosza stojącego w moim pokoju.
Kiedy miałam się odwrócić, poczułam jak urywa mi się oddech, gdy para rąk owinęła mi się wokół talii.
-Przepraszam - wymamrotał Justin do mojego ucha ze skruchą w głosie.
Tylko przytaknęłam, zbyt zdrętwiała, żeby powiedzieć cokolwiek więcej.

~~

Jelsey ma kryzys, o nie :<< Justin, dlaczego musiałeś ją tak nazwać? Kelsey, dlaczego musisz się z nim kłócić? Ugh, jesteście okropni :C

czwartek, 27 grudnia 2012

Fourteen.

Zacisnęłam powieku, mrucząc pod nosem niecenzuralne słowa. Świetne wyczucie czasu, mamo.
-Cholera, cholera, cholera, cholera - mamrotałam, spanikowana.
Jeśli moja mama wejdzie do pokoju i zobaczy mnie z Justinem w łazience, będę więcej niż martwa. Kładąc dłonie na klatce piersiowej Justina, odepchnęłam go do tyłu.
-Zostań tu. Nie ruszaj się, ani nie odzywaj albo kopnę cię tam, gdzie słońce nie dociera - ostrzegłam, machając do niego palcem.
Lekko się zaśmiał.
-Nie odezwę się ani słowem - udał, że zamyka usta i rzuca klucz za siebie. Wywróciłam oczami.
Otwierając drzwi do łazienki, wysłam i, posyłając Justinowi ostatnie ostrzegawcze spojrzenie, wyłączyłam światło, po czym zamknęłam drzwi.
-Kelsey Anne! Otwórz te drzwi w tej sekundzie, młoda damo! - irytujący głos mojej matki rozbrzmiał mi echem w głowie.
Wywróciłam oczami, po czym przekręciłam gałkę w drzwiach od pokoju i je otworzyłam.
-Tak?
-Nie tym tonem, młoda damo - syknęła, z ciemnymi oczami. Zwalczyłam chęć zaśmiania jej się w twarz.
-Przepraszam - sztucznie się uśmiechnęłam. - Gdzie moje maniery? - złożyłam ręce i przechyliłam głowę na jedną stronę.
Lekceważąco machnęła ręką.
-Chociaż raz nie zachowuj się jak dziecko, Kelsey - mruknęła swoim świętym tonem.
Zerknęłam na drzwi od łazienki, modląc się do Boga, żeby Justin nie zrobił niczego, co przykułoby uwagę mojej matki.
Mrugnęłam, patrząc prosto na nią.
-Czego chcesz mamo? - westchnęłam. Naprawdę nie obchodziło mnie, co zamierzała powiedzieć.
Posłała mi karcące spojrzenie.
-W jakim celu przyszłaś, matko? - zmieniłam słowa na takie, które jej odpowiadały.
Usatysfakcjonowana, uśmiechnęła się.
-Miałam zamiar powiedzieć ci, że ja i twój ojciec musimy załatwić kilka spraw w kościele i może nam to zająć chwilę - zatknęła kosmyk włosów za ucho.
Przygryzłam wnętrze policzka. Moi rodzice wychodzili, co oznaczało, że zostawaliśmy z Justinem sami.
-Kolacja będzie gotowa przed moim wyjściem. Jeśli coś się stanie, znasz numer mój i ojca, więc możesz zadzwonić - myślała przez chwilę, co jeszcze miała mi powiedzieć. - Zdecydowanie nie chcę tu żadnych gości, gdy nas nie będzie i chcę, żebyś pilnowała domu. Upewnij się, że twój brat zrobi pracę domowę i pójdzie spać.
Przytaknęłam, nie bardzo skupiając uwagę na jej słowach, ale chcąc, żeby już sobie poszła. Zaczynałam tracić cierpliowość, jeśli chodzi o jej wychodzenie.
-Naprawdę mam to na myśli, Kelsey. Nie chcę tu nikogo. Jesteś uziemiona - powiedziała.
Posłałam jej spojrzenie pełne irytacji.
-Dobrze, mamo.
-W porządku. Ufam, że dotrzymasz słowa - pochyliła się i mnie przytuliła.
Niezręcznie odwzajemniłam uścisk, po czym się odsunęłam i skupiłam na swoich stopach,ignorując jej spojrzenie.
Westchnęła.
-Wiesz, że cię kocham, prawda?
-Tak - szepnęłam. - Wiem.
Kiwając głową, odwróciła się i wyszła z pokoju.
Zamykając za nią drzwi, odwróciłam się, mając zamiar wrócić do łazienki, gdy zamiast tego Justin wyszedł ze środka.
Zanim zrozumiałam, co się dzieje, Justin owinął rękę wokół mojej talii, przyciągając mnie blisko siebie, po czym przyciskając do ściany. Mogłam poczuć jego gorący oddech na ustach. - Więc - oblizał usta. - Masz dom dla siebie? - łobuzersko się uśmiechnął.
Potrząsnęłam głową, czując jak na policzki wkrada mi się lekki rumieniec.
-Zamknij się - wymamrotałam, odwracając od niego wzrok.
Po naszym intensywnym obściskiwaniu się, wciąż byłam trochę rozkojarzona i zaczynało być to widać. Skłamalabym mówiąc, że nie czułam się jakbym miała odlecieć. Dawał mi coś, czego nigdy wcześniej nie czułam. To było intrygujące, a jego usta na moich... perfekcja.
Oklepane, wiem, ale taka była prawda.
Skłamałabym również, mówiąc, że nie całował dobrze, bo w rzeczywistości robił to zajebiście.
Zbliżając się do mnie, aż jego ciało było przyciśnięte do mojego, trzymał ręce na mojej talii, zatrzymując mnie w jedym miejscu, a jego usta zbliżyły się do mojego ucha.
-Proponuję skończyć to, co zaczeliśmy - szepnął uwodzicielsko - tam, w łazience - pociągnął za pasek moich jeansów - właśnie tu. - Przesunął głowę, a jego usta były teraz kilka centymetrów od moich. - Co ty na to, skarbie?
Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, gdy drzwi do mojego pokoju się otworzyły, a do środka wszedł Dennis. Świetne wyczucie czasu.
-Hej Kelsey, wiedziałaś, że mama i tata-- gdy jego wzrok napotkał mnie i Justina, jego źrenice się rozszerzyły.
Przeklnęłam swoje życie po raz trzeci tego dnia, gdy szybko odepchnęłam od siebie Justina.
-To, ugh, to nie to na co wygląda - wymamrotałam, przechodząc przed Justina i bliżej mojego brata.
Oczy Dennisa powędrowały na mnie i Justina na zmianę, po czym zatrzymały się na chłopaku i przejechały go od stóp do głów.
Właśnie wtedy zorientowałam się, że był bez koszulki i krwawił. Niezbyt dobre połączenie.
-Wow. Rodzice wyszli sekundę temu, a ty już masz chłopaka w pokoju? - zaszydził Dennis ze złośliwym błyskiem w oku. - Nie mogę się doczekać wyrazów ich twarzy, kiedy im opowiem, co widziałem.
-Nic nie widziałeś! Nawet nic nie robiliśmy! - warknęłam, zaczynając się niecierpliwić.
-On jest bez koszulki, przyciśnięty do ciebie, a w dodatku krwawi. Ta, zdecydowanie nic się nie stało - wywrócił oczami. Sarkazm przesiąkł każde słowo, które powiedział.
-Proszę, nie mów nic mamie ani tacie - poprosiłam. Byłam już w wystarczającym gównie, jeśli dowiedzieliby się o tym, wylądowałabym na pierwszej stronie jako ofiara morderstwa.
Skrzyżował ręce na piersi.
-Co będę z tego miał? - przechylił głowę na bok, podnosząc brew.
-Dam ci cokolwiek chcesz! - szybko powiedziałam. - Tylko nic im nie mów.
Chwilę myślał nad tym, co powiedziałam, po czym pokiwał głową.
-W porządku.
Zamknęłam oczy, przygryzając wargę. Biorąc głęboki wdech, spojrzałam na niego.
-Dziękuję.
-Tak, tak - wymamrotał Dennis, mając zamiar wyjść, gdy odezwał się Justin.
-Zaczekaj.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
-Co ty robisz? - szepnęłam.
Zignorował mnie, przesuwając za siebie, po czym podszedł do mojego brata.
-Nie będziesz sobie chodził i mówił swojej siostrze, co ma robić - Justin spojrzał na Dennisa, chcąc go zastraszyć. - Zwłaszcza, gdy nie ma to nic wspólnego z tobą - przysunął się bliżej chłopaka, patrząc na niego z góry w taki sam sposób, w jaki patrzył wcześniej na Luke'a. - Rozumiesz?
Dennis szybko przytaknął, ciężko przełykając ślinę.
-T-tak.
-To dobrze. Teraz idź stąd i udawaj, że nic nie widziałeś - oblizał usta, mówiąc każde słowo zimnym tonem. - Bo nie widziałeś. Rozumiesz?
-Tak - Dennis nieprzytomnie przytaknął, po czym wyszedł, mamrocząc przeprosiny i zamknął za sobą drzwi.
Odwróciłam się w stronę Justina, uderzając go w biceps. Nie ruszył się nawet o centymetr, ale na mnie spojrzał.
-Za co to do cholery było? - warknął.
-Nie musiałeś go tak straszyć! - energicznie pokręciłam głową, patrząc na niego spode łba.
Chłopak tylko wzruszył ramionami.
-Jeśli w ten sposób posłucha, mam to w dupie - podszedł do mojego łóżka, po czym na nie opadł i chwycił w rękę pilot od telewizora. Włączając go, położył się, oglądając jakiś program, który akurat leciał.

~~~
Justin, czemu go tak wystraszyłeś? D: I ile jeszcze masz zamiar zostać u Kelsey, hm?

Witam państwa po świętach! Jak tam, każdy dostał swojego Justina? ;)

niedziela, 23 grudnia 2012

Thirteen.

Szerzej otworzyłam oczy, widząc, że kurczowo ściska swój bok.
-Na Boga, co ci się stało? - pisnęłam, wystarczająco głośno, żeby usłyszał, ale wystarczająco cicho, żeby nie dosłyszała moja mama.
Wzruszył ramionami, jakby to było nic poważnego. Idiota.
-Nic.
Podniosłam brew.
-Za jak głupią mnie masz? - położyłam dłoń na biodrze.
Ten tylko łobuzersko się uśmiechnął.
-Naprawdę chcesz, żebym na to odpowiedział?
Wywróciłam oczami.
-Jesteś dupkiem.
Zaśmiał się krótko, po czym się skrzywił i mocniej chwycił swój bok. Podeszłam do niego i delikatnie nacisnęłam w to samo miejsce.
-Mówię serio, Justin. Co się stało? - podniosłam na niego wzrok.
-Nic - powtórzył.
Ponownie nacinęłam w to miejce, tym razem mocniej.
Znów się skrzywił.
-Kurwa. To boli, Kelsey. Ostrożnie - warknął przez zaciśnięte zęby.
-Wiem - spojrzałam na niego. - A teraz powiedz mi, co się stało albo zrobię to jeszcze raz, tym razem jeszcze mocniej - zmróżyłam oczy.
-Blefujesz - mruknął.
Posłałam mu spojrzenie, mówiące 'oh, czyżby?', naciskając na jego bok tak, jak mówiłam.
Odepchnął moją rękę, odsuwając się.
-Cholera, Kels. Jezus - syknął.
Wzruszyłam ramionami.
-Ostrzegałam cię i nie zawacham się zrobić tego jeszcze raz - pochyliłam się do jego boku, na co on odszedł tak szybko, jak mógł.
-Okej, okej! - jęknął. - Powiem ci, ale najpierw się odsuń, do cholery - machnął rękami, pokazując mi, że mam odejść. Tak zrobiłam.
-W porządku - skrzyżowałam ręce na piersi. - Teraz mów.
Oparł się o ścianę, wciąż trzymając obolałe miejsce.
-Pamiętasz tego gnojka, na którego wpadłem w restauracji?
Wróciłam myślami do wysokiego, brązowowłozego, zielonookiego chłopaka. Pokiwałam głową.
-Cóż, po tym, jak się odwiozłem, wróciłem do swojego domu i chłopaki tam byli. Odpoczywaliśmy i inne pierdoły, kiedy Bruce powiedział, że mamy niezałatwione sprawy na terytoriach...
Nie rozumiejąc, zmarszczyłam brwi. Chłopak westnął.
-Są wyznaczone miejsca, które należą do poszczególnych gangów, ale oddzielono je od siebie. W tych miejscach, które nie należą do nikogo, załatwiamy większość spraw.
Ponownie pokiwałam głową, tym razem rozumiejąc.
-Doszedłem blisko granicy z The Kings i Luke, facet z restauracji, tam był i oczywiście ten idiota myśli, że może zacząć się z nami pieprzyć i po wszystkim po prostu odejść - warknął w złości. - Ten kawałek gówna zaczął o czymś pierdolić, a chwlię później machał pięściami w każdą stronę. Uniknąłem pierwszego uderzenia i trafiłem go w szczękę. On odzyskał trochę sił i uderzył mnie w brzuch, ja zgiąłem się w pół, a on wycelował w moje plecy. Otrząsnąłem się i przewróciłem go na ziemię, trzymając nogę na jego plecach, na których chwilę później leżał, kopiąc mnie w twarz i żebra. Gdy udało mi się go znowu trafić, wyjął nóż i dźgnął mnie w bok...
Zszokowana, szeroko otworzyłam usta.
-... a wtedy jego znajomi go odciągnęli i powiedzieli, że mają jeszcze jakieś sprawy do załatwienia - jego oczy pociemniały, posyłając mordercze spojrzenie. Stał się cały napięty.
-I po prostu cię tam zostawili? - spytałam. Moje oczy szeroko otworzyły się z przerażenia, że ktoś mógł coś takiego zrobić. To zanczy, wiem, że niektórzy są bez serca, ale...
-Rozpierdoliłbym go, gdyby ci kretyni go nie odciągnęli - Justin mnie zignorował, warcząc, gdy wszystko sobie przypominał. - Odwdzięczę się temu skurwielowi w ten czy inny sposób.
-Nie - potrząsnęłam głową. - Agresja nigdy nie jest dobrą odpowiedzią.
Odwrócił głowę w moją stronę, patrząc na mnie z niedowierzaniem w oczach.
-Kim ty jesteś? Księdzem? Pierdolić to. Rozpierdolę go w chwili, w której położę na tym gnojku ręce - zacinął usta w cienką linię, pozwalając swojej złości wyjść na zewnątrz. - Jeśli myśli, że może tknąć mnie nożem, a potem zwyczajnie odejść, mam dla niego niespodziankę - miał w oczach coś, czego nie mogłam zrozumieć.
Westchnęłam.
-Po prostu się uspokój. Ostatnią rzeczą, której chcesz, jest zrobić coś sobie w złości i całkiem się wykrwawić.
-Czemu do cholery cię to obchodzi?! - warknął.
I znów zaczynają sie jego bipolarne problemy.
-Nie jesteś moją pierdoloną matką - kontynuował, sycząc niskim głosem.
-Cóż, obchodzi i nie możesz nic z tym zrobić, więc, kurwa, skończ już temat - odpyskowałam, wściekła. Jakim prawem zachowywał się jak gnojek, będąc w moim domu?!
Już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, kiedy się odezwałam, zanim miał możliwość.
-Ty przyszedłeś do mnie, pamiętasz? - wskazałam palcem na jego ciało stojące na podłodze w moim pokoju.
Nic nie odpowiedział, co dało mi odpowiedź, jakiej chciałam.
-Dokładnie - sztucznie się do niego uśmiechnęłam, dumna, że chociaż raz wygrałam kłótnie i zmusiłam go do zamknięcia się.
Po kilku minutach stania w ciszy, zauważyłam, że przez koszulkę, którą miał na sobie, powoli znaczynała przeciekać czerwona ciecz - najprawdopodobniej jego krew.
-Musimy iść z tym do lekarza. Trzeba to sprawdzić - schyliłam się po swój telefon, który leżał na szfce przy moim łóżku, kiedy Justin mnie powstrzymał.
-Nie, nie możesz! - krzyknął, po czym wolno zaczął się uspokajać, gdy zobaczył jak moje ciało drgnęło z zaskoczenia. - Jeśli mnie przyjmą, będą chcieli wiedzieć co się stało, a ja nie mogę pakować się teraz w jeszcze większe gówno - szepnął.
Przygryzłam wnętrze policzka, analizując jego słowa. Miał trochę racji.
-Zgoda, ale pod jedym warunkiem - srogo na niego spojrzałam.
Chłopak jęknął, wywracając oczami.
-Jakim?
-Pozwolisz mi to obejrzeć, okej? - zerknęłam na niego z nadzieją w oczach.
Przez chwilę nad tym myślał, lekko się wachając, po czym wreszcie przytaknął.
-Zgoda.
Delikatnie chwytając go za rękę, poprowadziłam do łazienki, po czym zamknęłam za nami drzwi.
-Siadaj - wzkazałam na toaletę z opuszczoną deską. Powoli to zrobił.
Kucnęłam, żeby być na jedym poziomie z szafkami, po czym je otworzyłam. Wyjmując z końca półki apteczkę, zamknęłam szafeczkę, po czym wstałam.
Chłopak dziwnie na mnie spojrzał.
-Co?
-Dlaczego masz apteczkę w swojej łazience?
-Moja mama jest pielęgniarką, więc na wszelki wypadek mam apteczki w każdym pomieszczeniu w domu - wzruszyłam ramionami, grzebiąc w pudełku. Wyciągając wszystko niezbędne do opatrzenia jego ran, odwróciłam się spowrotem w jego stronę.
-Zdejmij koszulkę.
-Jeśli chcesz się ze mną przespać, musisz poczekać, aż to się zagoi - łobuzersko się uśmiechnął, subtelnie puszczając mi oczko.
Zwalczyłam chęć zarumienienia się i jedynie wywróciłam oczami.
-Nie podniecaj się za bardzo, muszę spojrzeć na te rany.
Cicho się zaśmiał.
-Cokolwiek powiesz - chwycił dół swojej koszulki, po czym powoli ją podniósł i rzucił na ziemię.
Nie mogłam oderwać oczu od jego brzucha. Mimo, że bok był pokryty krwią, jego mięśnie lekko błyszczały w świetle.
-Masz zamiar mi pomóc czy gapić się na moje ciało? - otrząsnęłam się, widząc jak Justin marnie się uśmiecha.
Mentalnie kopnęłam się w twarz.
-Zamknij się - szepnęłam, pochylając się, żeby lepiej wszystko widzieć. Był nieźle poharatany, a na środku jego boku znajdowało się głębokie nacięcie. Podchodząc do kranu, zmoczyłam ręcznik, po czym wróciłam do chłopaka i zaczęłam powoli wycierać nim rozcięcie.
Bez poroblemu tam siedział, ani razu się nie krzywiąc, sprawiając, że zaczęłam się zastanawiać jak wiele razy został zraniony, zanim do tego przywykł.
Kiedy już z tym skończyłam, chwyciłam dezynfekujący sprej, potrząsając nim, gdy zniżyłam się do poziomu jego boku.
Już miałam go nim prysnąć, gdy usłyszałam nagły dźwięk. Marszcząc brwi, zerknęłam na łobuzersko uśmiechającego się Justina.
-Co? - warknęłam, zirytowana. - Co jest takie zabawne?
Wzruszył ramionami, po czym szybko spojrzał w dół, a potem w dal. Podążyłam za jego wzrokiem i zorientowałam się, że jestem praktycznie twarzą w twarz z jego kroczem.
Mocno się zarumieniłam.
-Jesteś obrzydliwy - zadrwiłam.
Szatyn lekko się zaśmiał.
-Hej, to nie ja zajmuję się twoimi pierdołami, skarbie - mrugnął do mnie.
Ugryzłam się w język, żeby powstrzymać napad złości, po czym powoli się uspokoiłam.
-Słuchaj, próbuję ci pomóc, więc jeśli chcesz byc dziecinny, to śmiało, ale innym razem - powiedziałam na wydechu.
-Woah, komuś chyba wrzynają się babcine majtki - zaczął się drażnić.
-Nie noszę babcinych majtek - szerzej otworzyłam oczy, uświadamiając sobie, co właśnie powiedziałam.
Szatyn podniósł brew.
-Oh, czyżby? - w jego oczach tańczyły iskierki rozbawienia.
Mentalnie się przeklnęłam.
-Zapomnij o tym - mruknęłam.
Potrząsnął głową.
-Nie możliwe, żebyś nie nosiła babcinych majtek. Spójrz na siebie! - machnął w moim kierunku obiema rękami.
Wydęłam usta.
-Co to ma niby znaczyć? - odpyskowałam, czując się urażona.
-Wyglądasz jak te sztywne dziewczyny noszące babcine majtki - oparł się o tył toalety.
W tym momencie się we mnie zagotowało. Jak śmiał?
-Dla twojej informacji, mam na sobie stringi, więc się zamknij!
Czy naprawdę właśnie to przyznałam?
Jego oczy się rozszerzyły, a na jego twarzy wymalowało się rozbawienie.
-Nie wierzę ci - jego oczy wróciły do normalności.
-Nie obchodzi mnie, w co wierzysz - zakpiłam.
-Udowodnij - kiwnął w moim kierunku głową.
Sztucznie sie zaśmiałam.
-Ha! A co powiesz na... - potarłam podbródek, udając, że się nad tym zastanawiam, po czym ponownie podniosłam głowię - Nie? - spojrzałam na niego, jakby oszalał. Prawdopodobnie właśnie tak było.
-Czy Luke uderzył cię w głowę trochę za mocno?
Potrząsnął głową.
-Nie, wszystko u mnie w porządku. Po prostu jesteś kłamczuchą.
-Nie, nie jestem!
-I to cholerną! - pokiwał głową, zgadzając się ze swoimi słowami. - Pewnie jesteś też dziewcą.
-To nie jest twoja pieprzona sprawa - warknęłam.
-Więc próbujesz powiedzieć, że nie jesteś? - potrząsnął głową. - Nie wierzę w to.
-Ty w nic nie wierzysz! - wyrzuciłam ręce w górę.
-Jeśli udowodnisz, to uwierzę. Do tego czasu jesteś noszącą babcine majtki dziewicą - uśmiechnął się do samego siebie.
-Jesteś dupkiem - warknęłam nisko.
-Tylko stwierdzam fakty, skarbie - mrugnął do mnie.
-Jaki związek ma moje noszenie babcinych majtek - co jest nieprawdą - czy bycie dziewicą z tobą?
Wzruszył ramionami.
-Muszę znać laski, z którymi się zadaję.
-Z nikim się nie zadajesz! Z tego, co wiem, jesteśmy niczym!
Łobuzersko się uśmiechnął.
-Czyżby?
Pokiwałam głową.
Chłopak wstał.
-Nie myślisz, że czymś jesteśmy?
Potrząsnęłam głową.
Podszedł do mnie bliżej, delikatnie trzymając swój bok.
-Mylisz się - szepnął.
-Ty- przerwałam, odzyskując zimną krew. - Ty nie powinieneś wstawać.
Wzruszył ramionami, wciąż się do mnie zbliżając, aż uderzyłam plecami w ścianę łazienki.
Cholera, przygwoździł mnie.
-Nie - powiedziałam na wydechu.
-Jesteś kłamczuchą - przyciskając się do mnie, żebym nie mogła się wydostać, położył swoje ręce po obu stronach moje głowy. - Chcesz wiedzeć czemu? - jego gorący oddech uderzył o moje usta.
-Czemu? - poczułam, jak robi mi się coraz cieplej.
Przysunął swoją głowę bliżej mojej.
-Bo robisz to - pochylił się, pewnie przyciskając swoje usta do moich, zanim zdążyłam do zarejestrować czy go powstrzymać.
Wybuchły wokół nas fajerwerki, a w moim brzuchu pojawiło się stado motyli. Minęła sekunda, zanim mój mózg zaczął działać i zrozumiał, co się dzieje. Oplatając ręce na jego szyji, przyciągnęłam go bliżej do siebie - jeśli to było możliwe. Adrenalina wystrzeliła w moich żyłach, a razem z nią zapaliły się iskry.
Naparł swoim ciałem bardziej na mnie, chwytając w dłonie moje biodra i je ściskając; jego palce wbiły mi się w skórę, gdy lekko przygryzł moją dolną wargę zębami.
Jęknęłam, nie przerywając pocałunku, mierzwiąc palcami jego włosy. Kurwa, niesamowite uczucie.
Zjeżdżając dłonią po moich plecach, przytrzymał ją tam chwilę, po czym przesuwając ją na moje pośladki. Ścisnął je, sprawiając, że gwałtownie złapałam powietrze, co dało mu dostęp do mojej buzi, na który czekał. Wślizgując się do moich ust, nasze języki zaczęły toczyć walkę. Jęknęłam, ciągnąc go za włosy.
Jeszcze mocniej na mnie naparł, pewnie ściskając mój tyłek. Oderwał się ode mnie tylko na sekundę, po czym przechylił głowę w prawo i jeszcze raz złączył nasze usta, ponownie dołączając swój język.
Smakował jak mięta i papierosy. Dziwne, ale seksowne połączenie.
Nawet nie zauwazyłam, że jego dłonie rozpoczęły wędrówkę do moich spodni, dopóki nie poczułam jego zimnych rąk ściskających moje pośladki. Znów łapczywie złapałam powietrze, szeroko otwierając oczy.
Wciąż mnie całując, łobuzersko się uśmiechnął. Odsuwając się z głośnym mlaskiem, oparł swoje czoło o moje, sprawiając, że moja głowa przylgnęła do ściany za nami.
-Pomyliłem się - szepnął seksownie, nawiązując do naszej wcześniejszej sprzeczki. Ocierając się o mnie, bez tchu trącił nosem moją szyję, po czym zaczął ją ssać, gryźć i lizać, wysyłając mnie do innego świata.
Przyciągnęłąm jego głowę bliżej, delikatnie ją masując palcami, jednocześnie bawiąc się jego włosami. Chłopak cicho jęknął.
-Kelsey, jesteś tam? - natychmiast otworzyłam oczy, a Justin oderwał się od mojej szyi. - Otwórz drzwi - usłyszałam, jak moja mama woła jeszcze raz, nieco głośniej.

~~
ASDFGHJKL JELSEY <3
Czy to nie było gorące? Przyznajcie, wszyscy czekaliśmy na ten moment *-*
 
A teraz nie na temat:
To najprawdopodobniej ostatni rozdział aż do 26-27 grudnia, bo przez Święta będę raczej odcięta od laptopa :c Tak czy inaczej, rozdział ten jest moim prezentem gwiazdkowym, specjalnie dla was ;)
 
Z okazji jutrzejszych świąt Bożego Narodzenia chciałabym Wam życzyć dużo zdrowia, szczęścia, miłości, spełnienia wszystkich marzeń, wspaniałych prezentów, cudownej atmosfery, dobrego jedzenia i radości z życia :) Ah, no i żeby każda z Was znalazła kiedyś swojego własnego Dangera ;)
 
#muchlove ♥
 


piątek, 21 grudnia 2012

Twelve.

Leżałam w łóżku myśląc o różnych rzeczach, życiu. To nie było dobre. Widzicie, mam tendencję do nadinterpretowania wszystkiego. Właśnie dlatego nienawidzę nie spać, kiedy naprawdę bym chciała. Wolałabym przywalić głową w ścianę. Nazwijcie mnie szaloną, ale to zniechęca cię do myślenia o wszystkim, co przyjdzie ci do głowy.
Wzdychając, usiadłam prosto, pocierając skronie, aby się uspokoić, zanim oszaleję.
Jest prawie druga po południu i jestem wykończona, ale z jakiegoś dziwnego powodu, sen nie chce do mnie przyjść.
Moi rodzice są w pracy i nie wrócą do późna. Utknęłam tu sama, zagubiona we własnych myślach. To nie jest dobre połączenie.
Gdybym tylko nie miała szlabanu… Wyszłabym wtedy do Carly albo gdzieś.
Zdejmując z siebie kołdrę, przekręciłam się, więc moje nogi zwisały z krawędzi łóżka. Rozglądając się, próbowałam znaleźć coś, co odciągnęłoby moją uwagę od rozmyślań. Nie udało się.
Moi rodzice zabrali wszystko. Mój telewizor, komputer, iPod, laptop, mp3 (nie pytajcie, czemu wciąż go mam) i telefon.
Tak, zabrali mi telefon godzinę po tym, jak wróciłam do domu. Co, przy okazji, zakończyło się pomyślnie. Tym razem mnie nie złapali. Gdybym tylko miała tyle szczęścia za pierwszym razem.
Więc, teraz jestem zamknięta w domu, znudzona jak cholera, robiąca nic i myśląca o wszystkim.
Zrzucając się z łóżka, skierowałam się do łazienki, w której zdjęłam wszystkie ubrania i wrzuciłam je do kosza na brudy, po czym weszłam pod prysznic, gdzie pozwoliłam gorącej wodzie spłynąć po moim ciele.
Uczucie podobne do seksu – wybaczcie dobór słów.
Wylewając trochę szamponu na rękę, zaczęłam wcierać go w skórę głowy. Zamknęłam oczy, czując wszystko jeszcze lepiej. Najlepszą częścią mojego dnia jest prysznic, bo jestem wtedy sama, nikt mi nie przeszkadza i mogę tam być jak długo chcę – cóż, tak długo, jak woda będzie ciepła.
Rozprowadzając mydło na rękach i nogach, zaczęłam się kołysać w tyko sobie znanym rytmie, kiwając głową do piosenki, którą właśnie wymyśliłam. Ponownie zamykając oczy, weszłam pod strumień ciepłej wody, pozwalając jej wszystko ze mnie zmyć.
Jeżdżąc rękami po swojej skórze, zarumieniłam się, gdy myśli o Justinie dotykającym moje ciało zalały mój umysł. Tak jakby moje ręce były naprawdę jego. Przygryzając dolną wargę, przesunęłam dłoń na szyję, wyobrażając sobie Justina składającego tam lekkie pocałunki.
Cicho jęknęłam, gdy obraz w mojej głowie zaczynał wydawać się naprawdę realistyczny… jakby to było prawdziwe.
Gwałtownie otworzyłam oczy, opadła mi szczęka, ręce zastygły w jednym miejscu. Rozejrzałam się, zauważając, że byłam pod prysznicem sama, bez Justina gdziekolwiek w zasięgu wzroku.
Co się właśnie stało?
Miałaś zboczone myśli o Justinie. Głos gdzieś w wnętrza mojej głowy sprawił, że się skrzywiłam.
Mentalnie się przeklinając, szybko się ogarnęłam, spłukując z włosów odżywkę, po czym jednym ruchem wyłączyłam wodę. Wychodząc spod przysznica, chwyciłam ręcznik i owinęłam go sobie wokół ciała.
Wchodząc do pokoju, szybko przebrałam się w dresy i koszulkę. Wytarłam włosy w ręcznik i poprawiłam przedziałek.
Siedząc na krawędzi łóżka, przebiegłam palcami po włosach, zaciskając powieki.
Czy naprawdę robiłam pod prysznicem to, o czym myślałam? Nie chciałam w to uwierzyć. Nie mogłam. To znaczy… ja? Myśląca o Justinie… w taki sposób? Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić.
Ale wcześniej ci się to udało. Głos w mojej głowie ponownie się odezwał.
Rzuciłam się na łóżko, z kolanami zwisająbymi w jego krawędzi. Oszalałam, traciłam głowę. Nie można było tego inaczej wyjaśnić.
To znaczy, jak ja, Kelsey Jones, mogłam to zrobić? Tak myśleć?
To możliwe, wiem.
Ale o Justinie?
Zabijcie mnie, teraz.
Jest seksowny, wiesz o tym. Głos ponownie rozbrzmiał mi w głowie.
Wiem, że jest seksowny. I to nawet bardzo, ale jest też kryminalistą. Bardzo seksownym, śmiałym, tajemniczym kryminalistą…
Przestań, Kelsey. Przestań tak myśleć. Wciąż jest bipolarnym mordercą.Mentalnie się opieprzyłam.
Jęknęłam.
Dlaczego życie musi być takie skomplikowane?
-Kelsey! – irytujący głos należący do mojego brata rozbrzmiał w całym domu.
-Co? – warknęłam. Nie byłam w nastroju na jest pierdoły.
-Carly tu jest! – odkrzyknął.
Natychmiast podniosłam się na nogi, biegnąc do drzwi, a potem po schodach,  gdzie zastałam dziewczynę.
-Carly! – krzyknęłam, mocno ją przytulając.
Ona potrafiła idealnie odciągnąć mnie od myśli o Justinie.
Zachichotała, odwzajemniając uścisk.
-Cześć Kelsey – odsunęła się.
-Co tutaj robisz? – spytałam, po czym przypomniałam sobie, że ona nie wie o moim szlabanie.
-Czemu pytasz? Nie mogę po prostu odwiedzić swojej najlepszej przyjaciółki? – zaskoczona na mnie spojrzała, żartobliwie posyłając mi łobuzerski uśmiech, żeby daż mi znać, że żartuje.
Zaśmiałam się.
-Nie, naturalnie, że możesz. Chodzi o to, że…  nieważne – potrząsnęłam głową.
Dziwnie się na mnie spojrzała.
-Ooo-kej? -  zaśmiała się i weszła do salonu, gdzie Dennis grał w jakąś grę.
-Idź stąd, frajerze. Carly i ja musimy pogadać – pokazałam palcem za siebie, wprost na schody.
-Nie – kontynuował grę.
Podniosłam brew.
-Jestes tego pewien? – podeszłam do jego Xboxa, schylając się do wyłącznika. – Powiedz, że tego nie zrobię – ostrzegłam.
-Okej – momentalnie podskoczył z rękami przed sobą, prosząc mnie w ten sposób, żebym tego nie robiła. Wiedział, że nie powinien ze mną zadzierać.
Łobuzersko się uśmiechnęłam.
-Wyjdź.
Wywrócił oczami, po czym zastopował grę i poszedł do swojego pokoju.
Odwróciłam się do Carly z uśmiechem pełnym satysfakcji.
-To zawsze działa.
Potrząsnęła głową.
-Jesteś dla niego wredna.
-Nie prawda – zaczęłam się bronić. – Albo wyjdzie albo zostanie, żeby nas podsłuchiwać – wzruszyłam ramionami, siadając obok niej na kanapie.
-Cokolwiek – żartobliwie wywróciła oczami.
Spojrzałam na swoje paznokcie, czekając, aż zacznie rozmowę. To było oczywiste, że przyszła tu z jakiegoś powodu, pomijając fakt, że chciała mnie zobaczyć.
Jak oczekiwałam, zaczęła mówić.
-Gdzie poszłaś po imprezie zeszłej nocy? Ty, jak jakby, zniknęłaś!
-Co? To ja szukałam ciebie! Nie można było cię nigdzie znaleźć – spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Mogłam przysiąc, że oczy prawie mi wypadły.
-Kiedy?
-Dokładnie! – wyrzuciłam ręce w powietrze. – Nawet nie wiesz kiedy. Tak poza tym, gdzie poszłaś?Próbowałam cię znaleźć, ale widocznie mnie zostawiłaś.
-Nie zostawiłam cię! Poszłam do łazienki.
-Jak poszłaś do łazienki? To nie była impreza w domu!
Zamarła, zamykając usta, po czym się zarumieniła i zażenowana spojrzała w dół.
-Cóż, widzisz...ja...
-O Boże, Carly... Co zrobiłaś? - zdążyłam sobie wyobrazić milion różnych scenariuszy. - Nie poszłaś do domu jakiegoś chłopaka, prawda?
-Co? Fuj, nie - energicznie potrząsnęła głową.
-W takim razie, gdzie poszłaś? - zmarszczyłam brwi.
-Ja, cóż... widzisz, naprawdę potrzebowałam iść do łazienki i, jak zauważyłaś, w okolicy nie było żadnej, więc tak jakby poszłam do lasu i, cóż, wysikałam się - odwróciła wzrok.
Zszokowana szeroko otworzyłam usta.
-Carly! - pisnęłam.
-Co? - nieśmiało na mnie spojrzała.
-To obrzydliwe! - krzyknęłam. - To gorsze niż pójście do domu jakiegoś chłopaka! Wolałabym pójść do mieszkania nieznajomego niż do lasu!
-Cii! Możesz nie krzyczeć? Twój brat jest na górze - funkęła.
-Nie obchodzi mnie to. Nie wiesz, kto mógł cię zobaczyć albo jakie stworzenia tam siedziały - potrząsnęłam głową z jej głupoty.
To znaczy, Carly nie zawsze była całkowicie błyskotliwa, ale nie myślałam, że do tego stopnia.
-Wiem, ale byłam pijana i naprawdę musiałam siku... - ponownie spojrzała w inną stronę.
Westchnęłam.
-Jesteś szalona, wiesz?
-Ale mnie kochasz, prawda? - zatrzepotała rzęsami, próbując być uroczą.
Zaśmiałam się.
-Cieszę się, że nic ci się nie stało - wróciłam myślami do momentu, gdy przyłapałam Justina i jego grupę w lesie. Zacisnął mi się żołądek.
-A ty? - Carly usiadła na swoich piętach, skupiając na mnie swoją pełną uwagę.
-Co ja?
-Gdzie poszłaś? Szukałam cię wszędzie i nie mogłam znaleźć.
-Ja - przerwałam. Nie mogłam powiedzieć jejo Justinie ani o tym, co widziałam. Obiecałam, że nie pisnę ani słówka i, cóż, nie chciałam umrzeć. - Wróciłam do domu. To znaczy, robiło się późno. Pomyślałam, że już poszłaś, więc zrobiłam to samo - wzruszyłam ramionami.
Nienawidziłam kłamać do niej czy kogokolwiek innego. Ale miałam ważny powód i zdecydownie warto było dla niego kłamać.
-Przepraszam - spojrzała na mnie.
Uśmiechnęłam się. Carly zawsze była delikatna. Mimo, że miała na sobię maskę, nienawidziła smucić ludzi. Nie mówię, że mnie zasmuciła czy coś.
-Jest okej - machnęłam na nią ręką.
Już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, kiedy ktoś inny mnie uprzedził.
-Kelsey? - podniosłam głowę i zobaczyłam mamę stojącą w wejściu.
-Oh, dzień dobry pani Jones - Carly przyjaźnie się uśmiechnęła, machając do niej.
-Witaj skarbie - moja mama odwzajemniła uśmiech. - Jak się czujesz?
-Dobrze. A pani?
-W porządku.
To dziwne... Nie powiedziała nic na temat Carly siedzącej w naszym domu.
-To dobrze, kochanie - moja mama znów się uśmiechnęła. - Nie zrozum mnie źle, ale co ty tutaj robisz? - zmarszczyła brwi, zdejmując z ramienia torbę.
Wykrakałam.
-Pomyślałam tylko, że miłoby było porozmawiać chwilę z Kelsey - wskazała na mnie ręką.
-Oh, przykro mi, kochanie, ale Kelsey ma szlaban.
Carly obróciła głowę, żeby na mnie spojrzeć.
Niewninnie przygryzłam wargę.
-Nie powiedziała ci? - spytała mama.
-Zabrałaś mi telefon, pamiętasz? - przypomniałam jej przesłodzonym głosem.
Zignorowała mnie.
-Nie, nie powiedziała - znacząco na mnie spojrzała.
Wzruszyłam ramionami.
Carly zwróciła wzrok spowrotem na moją mamę.
-Przepraszam, pani Jones. Nie wiedziałam - wstała.
-W porządku, nie przejmuj się tym.
Dziewczyna spojrzała na mnie.
-Zobaczymy się...
-W szkole - dokończyła za nią mama. Wskazałam w jej kierunku.
-Co powiedziała.
Pokiwała głową i odwróciła się spowrotem do mojej rodzicielki.
-Przpraszam za najście.
-Nie ma za co, kochanie. Do zobaczenia. Pozdrów swoją mamę! - pomachała do Carly, która właśnie wyszła.
Słysząc, jak dziewczyna krzyczy okej, mama zamknęła drzwi.
-Powiedziałam, że masz szlaban - zmrużyła oczy.
-Powiedziałaś, że idziesz do pracy - odpyskowałam.
-Nie tym tonem - pogroziła.
Odwróciłam wzrok.
-Suka - mruknęłam, tonem słyszalnym tylko dla moich uszu.
Niestety, miała uszy jak sowa i usłyszała. Podchodząc do mnie, stanęła przy krawędzi kanapy.
-Co powiedziałaś?
-Spytałam, co robisz w domu - zignorowałam jej morderczy wzrok.
Porzuciła temat, nie chcąc wszczynać kłótni.
Dzięki ci Boże.
-Wypuścili mnie wcześniej, bo pacjenci na dziś byli obsłużeni, a nie było nic do zrobienia w biurze - weszła do kuchni.
-Oh, okej - podniosłam się z kanapy, odwracjąc się do niej plecami, ale jej głos mnie zatrzyłam.
-Nie chcę widzieć tu więcej niespodziewanych gości. Pamiętaj, jesteś uziemiona.
-Jak mogłabym zapomnieć? - wymamrotałam, po czym podniosłam dwa kcuki w górę i posłałam jej sztuczny uśmiech. Potrząsnęła głową, odwracając się do kuchenki.
Odeszłam.
Weszłam po schodach i otworzyłam drzwi do pokoju brata, zastając go na łóżku, podrzucającego piłkę do kosza.
-Możesz wrócić na dół. Carly wyszła, a mama wróciła.
-Okej - zeskoczył z łóżka, rzucając piłkę na stertę ciuchów, po czym zbiegł po schodach.
Potrząsnęłam głową, zamykając za sobą drzwi swojego pokoju.
Podchodząc do łóżka, rzuciłam się na nie, kładąc głowę na poduszkach. Zanim się zorientowałam, ogarnął mnie sen.
----
Bum.
Podniosłam się na łóżku, przewracając na drugą stronę.
Bum.
Jęknęłam, próbując zagłuszyć dźwięk.
Bum.
Co do cholery?
Odwracając się, spojrzałam na zegar wiszący nade mną, który pokazywał godzinę 20:45.
Chrzęst, bum, bum.
-Cholera - usłyszłam gniewny pomruk.
Siadłam prostu, uświadamiając sobie, że dźwięki dochodziły z mojego pokoju.
-Dennis? - zawołałam cicho.
Brak odpowiedzi.
-Mamo?
Znowu cisza.
-Tato? - powoli się podniosłam, kładąc stopy na podłodze, czując jak moje serce przyśpiesza z każdym krokiem, który stawiam. - Jest tu ktoś?
Podchodząc do miejsca, z którego dobiegał dźwięk, poczułam jak brzuch mi się skręca na widok otwartego okna. Gdy zasypiałam, było zamknięte.
Odwracając się, wpadłam na coś lub, może raczej, na kogoś.
Otworzyłam usta, gotowa wydrzeć się najgłośniej, jak potrafię, gdy poczułam dłoń zatykającą mi buzię. Zaczęłam wierzgać, próbując ją zabrać.
-Możesz się uspokoić?! To tylko ja - usłyszałam syk przy uchu.
Głos brzmiący bardzo znajomo. Uspokajając się wystarczająco, żeby pozwolić tej osobie zabrać dłoń z moich ust, odwróciłam się i zobaczyłam Justina stojącego przede mną.
-Co do cholery? - syknęłam cicho, pamiętając o mojej mamie piętro niżej.
-Możesz przestać być tak głośno? Dostanę przez ciebie migreny.
Już miałam odpowiedzieć na jego głupie pytanie i stwierdzenie, gdy światło z zewnątrz oświetliło jego ciało, ukazując lekką poświatę kontrastującą z kolorem jego skóry - ale to nie był zwykły kolor.
To była krew.

~~~

:O :O :O Danger, co ty sobie zrobiłeś?! Kelsey, ładnie to tak fantazjować o Justinie? A tak, wszyscy to robimy. lol
To najprawdobodobniej przedostatni rozdział przez świętami misie :3

środa, 19 grudnia 2012

Eleven.

Okazało się, że nie miałam wyboru, bo kiedy podejmowałam decyzję,  Justin otworzył moje drzwi i czekał, aż wysiądę. Wyszłam z samochodu i zamknęłam drzwi, po czym dołączyłam do chłopaka. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale on był szybszy.
-Idź za mną – kiwnął głową w kierunku magazynu.
Przytaknęłam, nie odywając się ani slowem, idąc krok w krok za nim. Otwierając drzwi, Justin wszedł do środka i przytrzymał je dla mnie, a kiedy przekroczyłam próg, delikatnie je za nami zamknął.
Kiedy pochylił się przede mną, żeby zamknąć drzwi, zauważyłam, że jego szczęka się rozluźniła, a on sam był opanowany i spokojny.
Zmarszczyłam brwi. Jak ktokolwiek mógł tyle razy być na zmianę wściekły i zrelaksowany w ciągu godziny?
-Idziesz czy nie? – wyrwana ze swoich myśli, zauważyłam, że Justin stoi już na drugim końcu pomieszczenia.
Rozglądając się wokół, w ciszy zaczęłam iść. Ściany były popękane, część sufitu leżała na podłodze,  a jedynym, co przychodziło mi do głowy, było pytanie, co się tu do cholery stało.
-Co się tu stało?
Justin się nie odwrócił. Zamiast tego, wciąż szedł przed siebie.
Przez chwilę myślałam, że mnie ignoruje i już miałam zamiar ponownie się odezwać, gdy chłopak zatrzymał się na zewnątrz (zaraz po tym, jak wyszedł przez tyle drzwi). Włożył ręce do kieszeni jeansów i spojrzał w górę, podziwiając niebo.
Przeniosłam wzrok z niego na to, na co aktualnie patrzył, a moje źrenice same się rozszerzyły.
Staliśmy na szczycie wzgórza. Niebo pokrywały odcienie różu, pomarańczy, żółci i fioletu. Chmury powoli po nim płynęły, promienie słońca padały wprost na nas. Można stąd było zobaczyć połowę miasta. Całość wyglądała naprawdę przepięknie.
-Ładnie, nie? – cicho spytał.
Nawet nie próbowałam oderwać oczu od pięknego widoku przede mną.
-Yeah –odpowiedziałam. – Jest przepięknie – powiedziałam na wydechu, który zaparło mi w piersiach, na widok tego cudu natury przede mną. – Nigdy czegoś takiego nie widziałam.
Pokiwał głową, rozumiejąc, co mam na myśli.
-Jak znalazłeś to miejsce? Jeśli nie przeszkadza ci, że pytam… - wreszcie przeniosłam wzrok z nieba na chłopaka.
Stał tam, wyglądając perfekcyjnie. Jak zawsze zresztą.
-Po tym, jak to miejsce prawie spłonęło…-
Cóż, to jest odpowiedź na moje pytanie.
-… chyba przyszedłem sprawdzić, co z niego zostało, a gdy wróciłem, zobaczyłem to – kiwnął w kierunku nieba – i automatycznie się zakochałem – tym razem odwrócił się w moim kierunku. Na twarzy malowała się mu powaga.
Założyłam kosmyk włosów za ucho.
-Tu jest ślicznie. Chciałabym mieć takie miejsce – przyznałam, ponownie podziwiając piękno widoku.
Gdy na nie patrzyłaś, czułaś się jak w bańce, gdzie jesteś całkowicie bezpieczna,a  nikt i nic nie może ci zagrozić. Gdzie możesz pobyć sama i o nic się nie martwić. Czujesz się beztrosko. Czujesz się… żywa.
Cisza wypełniła przestrzeń między nami, zanim Justin znów się odezwał.
-Teraz już masz – jego głos był głośny i wyraźny.
Zaskoczona, spojrzałam na niego, żeby przekonać się, że nie patrzy już na mnie, a na miasto rozciągające się przed nami.
-Dziękuję – szepnęłam, czując jak coś skacze mi w sercu, a brzuch wypełnia się motylkami.
Naprawdę miał to na myśli?
Nie wiedziałam, ale miałam taką nadzieję.
Chłopak tylko przytaknął, dając znak, że słyszał moje słowa.
Przez resztę czasu po prostu staliśmy tam w ciszy, przerywanej jedynie delikatnym wiatrem wokół. Czasem zaćwierkał jakiś ptak albo wiewiórka przeskoczyła z drzewa na drzewo.
Inną rzeczą, która się ze sobą mieszała, było bicie naszych serc.
-Dlaczego to miejsce spłonęło? – nagle się odezwałam – przyznaję, trochę znikąd -, ale byłam naprawdę ciekawa.
Szatyn oblizał usta.
-Biznes – odpowiedział krótko.
Przygryzłam dolną wargę.
-Jaki rodziaj biznesu? – nie chciałam naciągac struny, ale im więcej wiedziałam, tym lepiej.
Potrzebowałam wiedzieć, w co się wplątuję, zanim zabrnę za daleko.
Chłopak westchnął.
-Nie odpuścisz sobie, prawda? – spojrzał na mnie, a nasze oczy się spotkały.
Pokręciłam głową na nie.
Jeszcze raz oblizał usta.
-Biznes, z którym mam doczynienia codziennie – mogłam usłyszeć, że coś go dręczy. – Inna grupa próbowała się z nami pieprzyć, zareagowaliśmy, oni potem też, a żeby im się udało, podpalili jeden z naszych magazynów.
Szerzej otworzyłam oczy.
-Ktoś był w środku, kiedy to się stało?
Ten tylko wzruszył ramionami.
-Nie wiem, nie obchodzi mnie to – tępo odpowiedział. – Miałem co innego na głowie.
Zadrwiłam. Co innego mogło go wtedy obchodzić? Co ważnejszego od życia, które mogło być odebrane niewinnym ludziom?
-Więc nie obchodzi cię, że niczemu winni ludzie mogli umrzeć? – jego słowa mnie przestraszyły.
To znaczy, wiedziałam, że ten dzieciak był bez serca, ale nie aż tak.
Wykrzywił usta w złośliwy sposób.
-Ludzie, którzy się w coś takiego pakują, wiedzą, co ich czeka. Wybierają takie życie. Powinni wiedzieć, że są w niebezpieczeństwie od momentu, w którym sprzedali duszę diabłu.
-Co masz na myśli?
-Jeśli w to wejdziesz, nie ma ucieczki. Na zawsze będziesz celem. Zostaniesz oznaczony jako wróg dla wielu grup – jego jabłko Adama delikatnie się poruszyło, kiedy przełknął ślinę. – To mam na myśli.
-I wiesz to z własnego doświadczenia?
Wiem, głupie pytanie, ale zadałam je zanim nawet o nim pomyślałam.
-Czy wyglądam na typowego chłopaka? – zadrwił, podnosząc brew.
Wzruszyłam ramionami.
-Na pewno wiesz, jak takiego udawać.
Cicho się zaśmiał.
-Po prostu wiem, jak w to grać, kochanie.
-Oh? Więc dla ciebie to jest gra? – dziwnie na niego spojrzałam.
Chłopak tylko wzruszył ramionami.
-Może tak, może nie – po tym, jak ułożył usta, wiedziałam, że chciał się kpiąco uśmiechnąć, ale się powstrzymał.
Wywróciłam oczami.
Szatyn nie odezwał się już ani słowem i spojrzał przed siebie.
Westchnęłam. Ten chłopak jest bardziej mylący niż Jane Eyre (książka), a uwierzcie, kiedy to czytałam, czułam się jakbym brnęła przez trzy miliony różnych języków.
A już myślałam,że skończyliśmy z tym chaosem.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni, żeby sprawdzić godzinę. Była dwunasta w południe.
Cholera.
-Musimy już iść.
Odwrócił się w moją stronę.
-Dlaczego?
-Bo jest już późno, a moi rodzice oszaleją, jeśli zobaczą, że nie ma mnie w domu – powiedziałam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Po jego twarzy wnioskowałam, że powoli zaczyna rozumieć.
-Oh, masz rację – wszedł spowrotem do magazynu.
Szłam za nim przez pomieszczenie. Gdy dotarliśmy to samochodu, nacisnęłam na ten przycisk i weszłam do środka, czekając aż on zrobi to samo.
Po kilku minutach siedzenia, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, że chłopak trzyma akurat w ustach papierosa.
‘Świetne wyczucie czasu’ mruknęłam do siebie.
Ten dzieciak… Nie mogę.
Otwierając drzwi od strony kierowcy, Justin wszedł do środka, włożył kluczyki do stacyjki, po czym wyjechał na drogę, trzymając fajkę w ustach.
-Nie mogłeś chwilę poczekać z paleniem? – wymamrotałam.
-Nie – opowiedział noszalancko.
Wydawał się taki spokojny… To było wręcz nienormalne. Czułam się dziwnie.
-Czemu jesteś taki spokojny? – palnęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Naprawdę musiałam zacząć to kontrolować.
Na jego twarzy pojawiło się zmieszanie.
-Co? – razem z tym słowem, jego usta opuścił dym.
-Nic – potrząsnęłam głową.
-Nie, co powiedziałaś? – powtórzył.
-Nie odpuścisz sobie, prawda? – powiedziałam to samo, co on całkiem niedawno, co wywołału u niego uśmiech.
-Po prostu powiedz mi, co powiedziałaś – delikatnie się zaśmiał, kładąc prawą rękę na podłokietniku.
-Spytałam czemu jesteś taki spokojny.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
-A powinieniem czuć się inaczej?
-Nie, znaczy, nie wiem – westchnęłam. – Zazwyczaj jesteś zły. To… To jest coś nowego – oblizałam usta, przygryzając je na końcu.
Zaśmiał się z mojej odpowiedzi.
-Przepraszam, że nie zawsze jestem szczęśliwy?
Żartobliwie wywróciłam oczami.
-Nie chodziło mi o to. Po prostu… Nie ważne – zapadłam się głębiej w siedzenie.
-Okej? – zaśmiał się, kręcąc głową.  – Cholernie dziwna dziewczyna – mruknął.
Słyszałam go, ale udawałam, że nie. Szczerze mówiąc nie byłam w nastroju do kłótni.
Minęło trochę czasu, aż samochód zatrzymał się kilkanaście metrów od mojego domu.
Zmarczyłam brwi, na co on wywrócił oczami.
-Nie chcesz, żeby twoi rodzice zobaczyli cię wysiadającą z mojego samochodu, prawda?
-Racja – przytaknęłam.
Mądry chłopak.
-Cóż, dzięki – lekko się do niego uśmiechnęłam, po czym wysiadłam z auta, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Pomachałam mu i zaczęłam iść, ale jego głos mnie zatrzymał.
-Co?
-Chodź tu.
Wróciłam do jego samochodu.
-O co chodzi? – wytknęłam głowę przez otwarte okno.
-Kiedy cię znowu zobaczę?
Poczułam, jak moje serce podskakuje.
-Nie wiem. Na razie jestem więźniem we własnym domu…
Pokiwał głową.
-Zawsze możesz się wymknąć – łobuzersko się uśmiechnął.
-I ryzykować bycie złapaną? Nie, dzięki. Raz mi wystarczy – cicho się zaśmiałam.
Przez chwilę nic nie mówił, aż w końcu odpalił samochód.
-W takim razie, do zobaczenia, Kelsey.
-Ta.
Odchodząc od samochodu, patrzyłam, jak chłopak cofa, po czym wyjeżdża na drogę.
Bezpiecznie ruszyłam do domu z wielkim uśmiechem na ustach

~~~~~
asdfghjkl Jelsey ♥ przyznajcie, Justin potrafi być uroczy. poza tymmmm wiecie już o nim coraz więcej ;)
PS Naprawdę kocham czytać wasze komentarze hahaha <3