sobota, 27 kwietnia 2013

Sixty Two.



Justin’s POV

Zmiąłem papier w zaciśniętej pięści, a wszystkie kolory odpłynęły z mojej twarzy.
Zupełnie nie wierzyłem w to, co się stało.
Odwróciłem się na pięcie i wszedłem do domu totalnie oszołomiony. Nie wiedząc co zrobić, czy powiedzieć, pozwoliłem mojej frustracji wyjść na wierzch.
- Bruce, John, Marco, Marcus, do mnie! – warknąłem, a oni już po sekundzie pojawili się w salonie, zaciekawieni.
- Co się stało? Coś nie tak? – spytał Bruce, robiąc krok w moją stronę i próbując wyczytać cokolwiek z mojej miny. – Kto zginął?
Wskazałem ręką na drzwi.
- Może zobaczycie sami? – mruknąłem, wsuwając dłonie do kieszeni.
Bruce uniósł brwi i ruszył we wskazaną stronę, a reszta chłopców poszła za nim. Kiedy tylko tam dotarli, automatycznie zastygli na widok ciała Kayli.
- Co kurwa? – zapytał. – Kto to do cholery zrobił?
- Kayla… - powiedział Marco, całkowicie zszokowany tym, co zobaczył.
- To nie wszystko – podszedłem do nich, wyciągając z kieszeni kartkę papieru, którą wcześniej zgniotłem.
Bruce popatrzył na mnie, a potem na skrawek papieru.
- Twoja dziewczyna jest następna – przeczytał głośno i podniósł na mnie wzrok. – Kto to zrobił?
Wzruszyłem ramionami.
- Nie mam pojęcia – zabrałem kartkę i przekazałem ją Johnowi. – Rozmawiałem z Kelsey przez telefon, kiedy usłyszałem dzwonek. Nikt z was nie otworzył więc podszedłem do drzwi. Byłem zdziwiony, że nikogo nie było na zewnątrz, ale wtedy zobaczyłem Kaylę. Nie spodziewałem się jednak, że będzie martwa i że ktoś będzie groził Kelsey. Znowu. Najwyraźniej ktoś chce tutaj zginąć.
- To jest jakieś gówno – syknął John, potrząsając głową. – Czy w ogóle mamy kiedykolwiek szansę na przerwę? – oddając papier, podszedł do Bruca i spojrzał w dół na ciało. – To znaczy.. ze wszystkich, których mogli.. zabili akurat Kaylę?
- Chcieli nam przekazać wiadomość – mruknąłem. – Ktokolwiek to zrobił.. chciał nam pokazać.. że z łatwością może zranić każdego wokół nas. Łącznie z Kelsey.
- To niedorzeczne – Bruce wydał z siebie sfrustrowane westchnięcie, przebiegając dłonią po włosach. – Kto miałby czelność wyciągać teraz to gówno?
- Ktoś, kto najwyraźniej chce umrzeć powolną i okrutną śmiercią – odpowiedziałem.
Co innego, kiedy wiadomo, kto to zrobił, a co innego, kiedy nie ma się o tym pojęcia.
Marco wyrzucił za siebie kartkę i podszedł do nas.
- Co mamy zamiar z nią zrobić? – wskazał na Kaylę i popatrzył na nas.
Wzruszyłem ramionami.
- Na pewno nie możemy jej tu zostawić, bo zaczyna śmierdzieć – skrzywiłem się. – Proponuję wrzucenie jej ciała do rzeki, ale tym razem, zrobimy to tak, jak trzeba – popatrzyłem na nich znacząco.
Marcus wywrócił oczami.
- Znowu. To nie była nasza wina.
- Nie obchodzi mnie to – warknąłem. – Po prostu pomóżcie mi wsadzić jej ciało do torby. John, przygotuj samochód. Musimy to załatwić od razu, zanim zacznie się robić podejrzanie.
- On ma rację. Nie mamy całego dnia – powiedział Bruce, znikając nam z pola widzenia.
Kiedy wrócił, razem z Marcusem unieśliśmy jej ciało i wsunęliśmy je do torby, dokładnie zamykając. Otworzyliśmy bagażnik i ostrożnie je do niego wsunęliśmy, po czym zajęliśmy miejsce w aucie.
 Po kilku minutach dojechaliśmy nad rzekę. Zważając na fakt, że dochodziła północ, mieliśmy pewność, że wokół nikogo nie będzie.
Zaparkowaliśmy kawałek od niej, po czym otworzyliśmy bagażnik i wyciągnęliśmy z niego ciało, kierując się w stronę mostu.
- Policzymy do trzech, a potem wrzucamy, dobra? – popatrzyłem na nich, a ci skinęli zgodnie głowami. – Okej.. gotowi? – zatrzymałem się i oblizałem usta. – Raz.. dwa…trzy!
Obserwowaliśmy torbę, która z głośnym pluskiem zanurzyła się w wodzie, po czym opadła na dno.
- Chodźmy – otarłem dłonie w spodnie.
Wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w drogę powrotną.
- Cóż, to było łatwe – zachichotał Marco.
- Cieszę się, że mamy to już za sobą. Ostatnie czego potrzebujemy, to żebyśmy zostali przez to wezwani na komisariat. I tak już dużo na nas mają, nie potrzebujemy, żeby grzebali jeszcze głębiej.
John wjechał w kolejną ulicę i już po chwili znaleźliśmy się w domu.
- A teraz, skoro już się tym zajęliśmy – Bruce zajął miejsce na kanapie. – Przejdźmy do rzeczy. Kto mógłby to zrobić?
- Jestem pewien, że to ten sukinsyn McCann.. Przysięgam, że..
Bruce potrząsnął głową.
- To nie on. Ten dzieciak wyjechał do Vegas tydzień temu. Nie miałby powodu, żeby to zrobić – ściągnął usta i zwęził oczy, myśląc nad czymś.
- Pozbyliśmy się Delgado i jego grupy – zauważył Marcus. – Oprócz niego, nie ma właściwie nikogo kto chciałby z nami zadrzeć.
- Czy to jakaś chora gra umysłów? – spytał Bruce. – Jeśli to nikt z osób, które wymieniliśmy, to kto?
Zanim ktokolwiek zdążył mu odpowiedzieć, mój telefon zadzwonił.
- Przysięgam na Boga Justin; Jeśli to twoja dziewczyna, nie odbieraj. Jeśli jest w niebezpieczeństwie i to wcale nie jest żart, to musimy się upewnić, że jest bezpieczna.
Wysunąłem telefon i spojrzałem na ekran, na którym pojawił się nieznany numer.
- To nie Kelsey.
- Więc kto?
- Nie wiem – unosząc brwi, przejechałem kciukiem, odblokowując go. – Halo?
- Bieber – powiedział ktoś po drugiej stronie. – Dostałeś mój mały prezent?
- Kto mówi? – spytałem, ściskając swoją komórkę, a mój żołądek wykręcił się nieprzyjemnie.
- Oh, jestem pewien, że dobrze wiesz – odpowiedział szorstko. – Trochę wstyd, wiesz o tym? Kayla była piękną dziewczyną. Do dupy, że musiałem ją zabić.
- Kto. Mówi? – powtórzyłem.
Ignorując mnie, kontynuował swoją wypowiedź.
- Była zadziorna.. trochę przypominała twoją dziewczynę. Nie chciała dać mi żadnych informacji. To twoja wina.
- Przejdź do rzeczy! – warknąłem. – Miej jaja i powiedz mi, kim jesteś.
- Pamiętaj o tym, Bieber, że nic takiego by się nie stało, gdybyś nie wtykał nosa w nie swoje sprawy – syknął. – Ale ty miałeś czelność przyjść i wysadzić mój dom.
Kolory odpłynęły mi z twarzy, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, kto to był.
- Luke.
Bruce podniósł głowę zaalarmowany i popatrzył na mnie.
- Ding, ding, ding – powiedział sarkastycznie. – Mamy zwycięzcę! Jestem zdziwiony, że nie domyśliłeś się już na początku. Czyżbyś tracił wyczucie, Bieber?
- Myślałem, że jesteś martwy – syknąłem, przez zaciśnięte zęby.
- To pomyśl jeszcze raz – zaśmiał się. – Kiedy usłyszałem strzały wiedziałem, że to ty. Zdążyłem uciec, zanim daliście radę mnie chociażby dotknąć. Wiesz, na kogoś kto zajmuje się tym już tyle czasu, jesteś w tym do dupy.
- Zamknij się – warknąłem.
- Komuś tutaj chyba przykro, że przegrał.
- Niczego nie przegrałem – syknąłem. – W zasadzie, to dopiero początek. To, co stało się tamtej nocy to nic w porównaniu z tym, co dopiero nadchodzi.
- Może zechciałbyś się podzielić?
- Sprawię, że będziesz leżał na podłodze i błagał o przebaczenie – warknąłem, zaciskając pięści. – Upewnię się, że doświadczysz wszystkiego, przez co mnie przeciągnąłeś. Nie obchodzi mnie, że zabiłeś Kaylę ale grożenie mojej dziewczynie? Znowu? Przekroczyłeś linię, którą wyznaczyłem.
- Trzęsę się ze strachu – parsknął śmiechem.
- Wydajesz się taki pewny siebie… ale gdybyś był mądry, opuściłbyś to miasto już dawno temu. Nie bierz tego do siebie, Delgado, ale jestem gotowy pozbyć się twojej żałosnej dupy raz na zawsze.
- Wytrzymałem wszystko, co dla mnie przygotowałeś, Bieber. Dlaczego sądzisz, że teraz miałoby być inaczej?
- Oboje wiemy, że jeśli przychodzi co do czego, jesteś dla mnie niczym. Najwyższy czas żebyś przekonał się, dlaczego nie było warto ze mną zadzierać – oblizałem usta i popatrzyłem na ścianę przed sobą. – Wzięciem mojej dziewczyny, zranieniem jej i publicznym grożeniem jej bronią wykopałeś sobie grób – zacisnąłem zęby czując, jak kłębiąca się we mnie od kilku miesięcy irytacja próbuje wyjść na zewnątrz. – Skończyłem z tym gównem. Tym razem? Załatwimy to raz na zawsze. Twarzą w twarz z tobą i naszą ekipą. Zobaczymy, kto wygra.
- Naprawdę chcesz zaryzykować swoje życie, Bieber? Odnoszę wrażenie, że twoja dziewczyna nie byłaby zadowolona widząc twoje martwe ciało.
- Jedyną osobą, która skończy martwa jesteś ty, Delgado – odpowiedziałem.
- Dobra. Jutro. O północy to załatwimy. Wyczyść swój tron, Bieber, bo zasiądę na nim kiedy tylko cię z niego zrzucę.
- Będziesz martwy zanim zdążysz sobie na to zasłużyć – zaśmiałem się.
- Jeszcze się przekonamy.
- Na pewno.
- Nie zapomnij pocałować swojej dziewczyny na pożegnanie, bo zanim się zorientujesz będziesz siedział we własnym grobie, siedem stóp pod ziemią, a ja będę się nią zajmować.
Moja szczęka drgnęła.
- A najzabawniejsze jest to, że nie będziesz w stanie mnie przed tym powstrzymać. Lepiej trzymaj swoją dziewczynę pod kluczem. Nie tylko ciebie obserwuję, Bieber, ale twoją małą sukę również – na chwilę po drugiej stronie zapadła cisza. – Dobrze wygląda mając na sobie szorty.
Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, rozłączył się.
- Pieprzony skurwiel! – krzyknąłem, rzucając telefonem przez pokój, który odbił się od ściany i upadł na podłogę z głośnym hukiem.
Moja twarz zaczęła robić się gorąca w furii, a moje dłonie zaczęły się pocić.
Gdyby wzrok mógł zabijać, wszyscy w tym pokoju byliby już martwi.
Między nami zapadła cisza, bo chłopcy nie mieli pojęcia co powiedzieć czy zrobić.
- Co powiedział? – Bruce zdecydował się to przerwać.
Oblizałem usta, przebiegając dłonią po włosach.
- Zabiję go. Powalę na ziemię i będę bił, dopóki nie przestanie oddychać.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – powiedział, ale byłem zbyt rozkojarzony żeby normalnie o tym myśleć.
- Muszę sprawdzić czy wszystko u niej w porządku – oznajmiłem nagle, zakładając kurtkę i podchodząc do rozbitego telefonu.
- U kogo?
- Kelsey – odpowiedziałem, wsuwając komórkę do kieszeni.
- Zaczekaj – Bruce złapał mnie za ramię. – Co on powiedział? Nie rób nic głupiego, Justin.
- On ją obserwuje. Ten dupek wie, co ma na sobie – odsunąłem jego rękę i otworzyłem drzwi.
- Skąd do cholery wiesz, że mówił prawdę? – Bruce wyrzucił dłonie w powietrze obserwując, jak odblokowałem samochód. – On po prostu próbuje cię zdenerwować!
- Tak? Więc odwalił dobrą robotę – otworzyłem drzwi od strony kierowcy. – Muszę się upewnić, że wszystko jest w porządku.
- To do niej zadzwoń! Mamy tutaj parę spraw na głowie, Bieber – warknął Bruce, chcąc żebym wrócił do domu.
Potrząsnąłem głową.
- To nie to samo, Bruce. Muszę się przekonać na własne oczy. Nie czekajcie; wrócę, zanim się zorientujecie – wślizgnąłem się do środka, zapinając pas i wjeżdżając na drogę.
Uważnie wpatrując się w ulicę, mocno zacisnąłem dłonie na kierownicy. Przez głowę przebiegało mi mnóstwo myśli.
Nagle zorientowałem się, że powinienem zadzwonić do Kelsey i uprzedzić ją, że do niej jadę. Wysunąłem telefon i wybrałem jej numer.
- Halo?
- Skarbie, jesteś w domu? – spytałem.
- Tak, dlaczego pytasz? Wszystko dobrze? Wcześniej się rozłączyłeś.. Wydawało się, że…
- Wszystko w porządku. Posłuchaj, jadę do ciebie, dobrze? – pospieszyłem ją, chcąc przejść już do rzeczy.
- Co?
- Powiedziałem, że do ciebie jadę – powtórzyłem. – Otwórz okno.
- Wiesz, że możesz wejść normalnie drzwiami? – spytała, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Nie chcę, żeby twoi rodzice o tym wiedzieli – skręcając w następną ulicę, przełożyłem telefon do drugiego ucha.
- O-O..kej? Kiedy będziesz?
- Teraz – wziąłem głęboki oddech. – Zaraz będę.
- Dobrze, otworzę okno.
- Do zobaczenia za chwilę – powiedziałem, przygryzając wnętrze policzka. – Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Rozłączyłem się i odłożyłem telefon, łapiąc za kierownicę obiema rękami.
Zaparkowałem kilka domów od jej i wyszedłem z auta, zamykając je za sobą na klucz. Pobiegłem w stronę jej domu, już z daleka widząc, że drabina była tam, gdzie ją ustawiłem a Kelsey posłuchała mnie i zostawiła okno otwarte. Wspiąłem się po drabinie i przerzuciłem obie nogi na drugą stronę parapetu.
Poczułem ścisk żołądka widząc Kelsey wychodzącą z łazienki, ubraną w t-shirt i szorty. Przełknąłem głośno ślinę, przypominając sobie to, co powiedział Luke.
Dobrze wygląda mając na sobie szorty.
- Hej – uśmiechnęła się, układając włosy w luźnego koka.
Stałem tam czując, że wszystko wokół nas znika i zostajemy tylko ja i ona. Moje stopy były dosłownie przyklejone do podłogi.
Zaschło mi w gardle a mój żołądek wywrócił się boleśnie.
Kelsey uniosła brwi.
- Justin? – zrobiła krok w moją stronę. – Wszystko w porządku?
Nie poruszyłem się, ani nawet nie oddychałem. Jedyne o czym mogłem myśleć, to o tym, że Luke mógł w każdej chwili się tutaj pojawić i zabrać ją ode mnie.
Potrząsnąłem głową. Myśl, że mógłby położyć na niej swoje łapy doprowadzała mnie do szaleństwa.
Oblizałem usta i podszedłem do niej, obejmując jej twarz dłońmi i składając na jej ustach pocałunek. Przycisnąłem ją do bliżej do siebie, lekko przygryzając jej dolną wargę.
- Justin – sapnęła Kelsey, zupełnie pozbawiona oddechu. – Co ci się stało?
Potrząsnąłem głową nie chcąc się odzywać ani słowem, po czym znów pochyliłem się w jej stronę, ale ona położyła dłoń na mojej klatce piersiowej powstrzymując mnie.
- Co? – warknąłem.
Kelsey uniosła wysoko brwi i cofnęła się ode mnie.
- O co chodzi?
- O nic, Kelsey – westchnąłem, przebiegając dłonią po włosach. – Jestem zwyczajnie sfrustrowany, okej?
- Dlaczego?
- Bo tak! Wszystko nagle zwala mi się na głowę, a ja po prostu potrzebuję przerwy – mruknąłem, wlepiając wzrok w podłogę.
Prawdopodobnie brzmiałem teraz okropnie, ale mnie to nie obchodziło. Jedyne czego chciałem, to żeby to gówno w końcu dobiegło końca i żeby było już po wszystkim.
Zamknąłem oczy pod delikatnym dotykiem dłoni Kelsey na moim policzku.
- Musisz przestać się tak bardzo stresować – szepnęła, przybliżając się do mnie, a ja objąłem ją ramionami w biodrach.
- Łatwiej jest powiedzieć, niż zrobić, skarbie – westchnąłem.
- Nie dowiesz się dopóki nie spróbujesz – pocałowała mnie w podbródek i spojrzała na mnie. – Wiem, że coś cię męczy. Możesz mi powiedzieć o co chodzi.
Oblizałem usta zastanawiając się, czy powinienem jej powiedzieć o Luku ale ostatecznie zdecydowałem, że to nie najlepszy pomysł. I tak miała dużo na głowie. Nie chciałem jej dodatkowo martwić. Potrząsnąłem głową i pocałowałem ją, zanim się odsunąłem.
- To nic, skarbie. Po prostu jestem zmęczony, to wszystko – mruknąłem.
- Okej – uśmiechnęła się lekko. – W takim razie dlaczego nie odpoczniesz? – wskazała na swoje łóżko.
Złapałem ją za rękę i pociągnąłem w jego stronę. Kelsey położyła głowę na mojej klatce piersiowej, a ja objąłem ją ramionami.
Komfortowa cisza zapadła wokół nas i żadne z nas nie miało zamiaru jej przerwać. Kelsey odetchnęła głęboko, rysując palcem kółka na wnętrzu mojej lewej dłoni.
Obserwowałem ją, przypatrując się jej naturalnie zaróżowionym policzkom i długim rzęsom. Była piękna, nawet jeśli ubrana była w zwyczajny t-shirt i szorty. Była naturalnie ładna.
Bawiąc się kosmykami włosów, które wypadły jej z koka, westchnąłem lekko.
- Jesteś piękna, wiesz o tym, prawda? – mruknąłem jej do ucha.
Uśmiech pojawił się na jej ustach, zanim schowała twarz w moich ramionach.
Zaśmiałem się, unosząc jej podbródek kciukiem.
- Zawsze się wstydzisz, kiedy mówię ci jakiś komplement.
- To dlatego, że ty…. To ty.
Zachichotałem.
- Powinnaś być już do tego przyzwyczajona – przejechałem palcem po jej twarzy i wzdłuż szyi, po czym pochyliłem się, żeby ją pocałować.
Oddając pocałunek, Kelsey wplotła rękę w moje włosy, lekko przygryzając moją wargę.
- Cholera, Kelsey – warknąłem, przyciągając ją bliżej do siebie.
Chciałem, żeby pomogła mi zapomnieć o Luku. Pragnąłem, żeby czuła się lepiej.
Łapiąc za koniec jej koszulki, przeciągnąłem jej ją przez głowę i złączyłem nasze usta.
- Kocham cię – mruknąłem.
- Ja ciebie też – szepnęła, przyciągając mnie do siebie bliżej.
Zanim się zorientowaliśmy, zostaliśmy zupełnie pozbawieni ubrań, oddzieleni od siebie jedynie cienką warstwą materiału.
- Gdzie są twoi rodzice? – szepnąłem, składając pocałunek w miejscu pod jej uchem.
- Śpią – wzięła głęboki oddech, obejmując mnie, a ja chciałem pokazać jej, jak bardzo ją kocham.

* * *

Słyszałem delikatny oddech Kelsey, kiedy ostrożnie bawiłem się jej włosami. Jej nagie ciało było przyciśnięte do mojego, a nasze nogi były splecione razem. Wziąłem głęboki oddech, przypominając sobie kilka ostatnich nocy.
Wszystko wydawało się być jedną, wielką plamą. Mój mózg nie był w stanie przetrawić informacji, że moje życie stało się nigdy nie kończącą się operą mydlaną.
Kelsey wtuliła się we mnie, a ja nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu, obserwując jak spała. Wyglądała tak spokojnie; przez co jeszcze bardziej zabolało mnie to, co miało się wydarzyć jutro.
Sama myśl, że miałem zostawić ją samą w domu i rozprawić się z Lukiem sprawiała, że mój żołądek zaciskał się nieprzyjemnie. Nie mówienie jej o tym nie wydawało się dobre, ale w głębi serca wiedziałem, że nie mogłem jej tego powiedzieć. Jeśli bym to zrobił, Kelsey jedynie martwiłaby się i zastanawiała, czy wszystko ze mną w porządku.
Nie chciałem, żeby się o mnie martwiła. I tak już miała za dużo na głowie.
Obserwując jak śpi i jak jej klatka piersiowa powoli porusza się w dół i w górę pomyślałem, jak daleko zaszliśmy jako para.
Słowo „para” sprawiało, że chciało mi się śmiać.
Kto by pomyślał, że ja, Justin Bieber, znów będę w związku?
Na pewno nie ja.
Nie mogłem jednak narzekać. Nie mam pojęcia co bym zrobił, gdyby nie zjawiła się w moim życiu, tamtego dnia na imprezie.

To zabawne; wciąż pamiętam, kiedy po raz pierwszy ją zobaczyłem.

- Nieźle, skarbie. Szacunek za to, że tak szybko ci się to udało. Zazwyczaj dziewczyny nie wiedzą jak to zrobić. Jestem pod wrażeniem.

Byłem zaintrygowany sposobem, w jaki odznaczała się od wszystkich innych dziewczyn wokół. Ale zaczynało to słabnąć, kiedy wziąłem ją ze sobą po tym, jak widziała mnie z Parkerem. Prawdę mówiąc, nie mogłem jej znieść. Doprowadzała mnie do szaleństwa tak bardzo, że byłem w stanie ją udusić.

Tamtej nocy nie byłem w najlepszym humorze.

- Zamierzasz mi odpowiedzieć, czy ignorować jak idiotę? – syknąłem.

Nie obchodziło jej jednak to, co miałem do powiedzenia. Zawsze miała swoje zdanie.

- Dlaczego cię to obchodzi? – odpowiedziałem. – Nie jesteś moją pieprzoną matką.
- Cóż, ale mnie obchodzi i nic z tym nie możesz zrobić, więc zwyczajnie się z tym pogódź.

Westchnąłem.
- Wciąż jesteś zła za to, co powiedziałem wcześniej?
Kelsey potrząsnęła głową.
- Nie, przeszło mi już wieki temu.
- Więc chodź tu i połóż się koło mnie – mruknąłem.
Przygryzła wnętrze policzka i powoli podeszła do łóżka, kładąc się daleko ode mnie.
- Nie gryzę – mruknąłem, obejmując ją ramieniem i przyciągając do siebie.
Przygryzła wargę, a jej policzki zrobiły się czerwone.
- Jest mi przykro, wiesz.
- Wiem – westchnęła.

Czy chciałem to przyznać, czy nie,

John przybił ze mną piątkę, po czym usiadł na skraju łóżka.
- Co robisz?
Wzruszyłem ramionami.
- Obmyślam plan.
- Albo o niej myślisz.
Popatrzyłem na niego i zauważyłem uśmiech na jego twarzy.
- O czym ty mówisz?
- Dokładnie wiesz, o czym mówię. Reszta może być ślepa, ale ja nie jestem. Widzę wszystko, Bieber.
- O czym ty do cholery mówisz, O’Connor?
- O dziewczynie.
- Co z nią nie tak? – odwróciłem wzrok.
- Oh, więc teraz dokładnie wiesz, o kim mówię?
- Nie – odpowiedziałem. – To może być ktokolwiek, nie?
- Tak, ale tylko jedna dziewczyna przyszła ci na myśl, kiedy o tym powiedziałem, prawda?
- Kto? Masz na myśli Kaylę?
Potrząsnął głową.
- Ty i ja oboje wiemy, że nie chodzi mi o Kaylę – zatrzymał się. – Mówię o Kelsey.
- Co z tą suką? – odparłem.
- Lubisz ją.
Zaśmiałem się.
- Nie lubię nikogo, O’Connor, wiesz o tym – potrząsnąłem głową. – Nie bądź kutasem, stary.
- Nie graj głupiego, „stary”. Możesz pomieścić w sobie tylko trochę nienawiści, a Kelsey na pewno nie jest jej częścią. Ufasz jej.
- Nie ufam nikomu oprócz was. Nie ufam nawet własnej rodzinie.
- To osobna sprawa.
- Raczej nie.
- Nie ważne. To, co mam na myśli, to, że Kelsey coś dla ciebie znaczy.
- Nie – odpowiedziałem chcąc, żeby w końcu się zamknął.
- Dlatego zamiast przyjść tutaj, albo do nas, wolałeś pójść do Kelsey? – sarkazm przemawiał przez niego w każdym słowie. – Zrozum to. Ufasz jej. A fakt, że nie powiedziała o tym policji, jeszcze bardziej cię do niej przyciąga.
Nie odzywałem się ani słowem słuchając tego, co miał do powiedzenia.

Zależało mi na niej.
Zawsze było coś, co ciągnęło mnie do niej i nie pozwoliło mi pozwolić jej odejść.

Po kilku sekundach, Kelsey postanowiła przerwać ciszę.
- Czego ode mnie chcesz?
Odwróciłem się do niej.
- O co ci chodzi?
- Dobrze wiesz o co mi chodzi – podeszła do mnie. – Najpierw chcesz mnie zabić, potem mnie ratujesz a kiedy się kłócimy, zaczynasz mnie wyzywać. Potem przepraszasz. Tak się dzieje cały czas w kółko. A teraz to? – potrząsnęła głową. – Nie rozumiem tego. Coś chyba jest z tobą nie tak. Czego ode mnie chcesz? Co sprawi, że będziesz szczęśliwy? Huh? Chcesz, żebym odeszła? Żebym zostawiła cię w spokoju?
Wpatrywałem się w nią szeroko otwartymi oczami, a mój żołądek zacisnął się boleśnie.
- Nie – szepnąłem.
- Więc czego chcesz? Chcesz, żebym została?
Oblizałem usta, nie zdejmując z niej wzroku. Po kilku sekundach, potrząsnąłem głową.
- Nie.
- Więc o co chodzi?
Mój rozum mówił mi coś innego, a moje serce coś innego. Wziąłem głęboki oddech.
- Wiesz, czego chcę? – spytałem głośno.
Nie odezwała się ani słowem, wpatrując się we mnie.
Objąłem ją ramionami.
- Chcę ciebie – szepnąłem, po czym złączyłem nasze usta.

Kochałem ją. Ale nie miałem jaj, żeby to przyznać. Kiedy Luke ją zabrał – wszystko w mojej głowie kliknęło. Nie mogłem bez niej żyć.

Kiedy położę ręce na tym sukinsynie, zabiję go. Sprawię, że pożałuje, że kiedykolwiek ze mną zadarł.
Zaciskając dłonie na kierownicy, kontynuowałem jazdę.
Kiedy skręciłem w jedną z ulic, moje serce zaczęło bić dwa razy szybciej.
Co, jeśli Luke ją skrzywdził? Co, jeśli ją dotknął?
Jęknąłem na tą myśl.
- Uspokój się stary – syknął John. – Musisz być skupiony, nie możesz sobie pozwalać na takie rozproszenie bo to cię dekoncentruje.
- Jak do cholery mam się uspokoić, jeśli nie wiem co on jej zrobił? Oni mogli ją już zabić! – krzyknąłem.

I kiedy słyszałem jak płakała tamtej nocy pod prysznicem, wiedziałem, że będę musiał ją chronić.

Uniosłem brwi widząc Kelsey wychodzącą z łazienki, z włosami upiętymi w niedbałego koka na czubku głowy. Nawet w takiej formie wyglądała pięknie.
Popatrzyłem na nią.
- Chodź tutaj – szepnąłem.
Przygryzła wargę, podchodząc do mnie.
Usiadłem na skraju łóżka, obejmując ją rękami w pasie i przyciągając do siebie.
- Wszystko w porządku? – szepnąłem.
Skinęła głową.
- Nie okłamuj mnie – mruknąłem, patrząc jej w oczy.
Odwróciła wzrok.
- Wszystko dobrze.
Pokiwałem głową.
- Coś cię boli?
Przygryzła wargę.
- Tak.
Pochyliłem się i przycisnąłem opuszki palców do jej ran na policzku i wzdłuż szyi.
Skrzywiła się.
- Przepraszam – szepnąłem.
Potrząsnęła głową.
- Nie masz za co.
- Popełniłem błąd…
- Oboje popełniliśmy błąd, Justin.
Ostrożnie przyłożyłem dłoń do jej policzka.
 - Powinienem powiedzieć ci prawdę o Jen.
- A ja nie powinnam wsiadać do tego auta – wzruszyła ramionami. – Nie możemy zmienić tego, co się już stało.
Pokiwałem głową.
- Żałuję, że nie udało mi się uratować cię wcześniej.
- Nawet gdybyś to zrobił to wiesz, że Luke znalazłby inny sposób, żeby mnie zranić – mruknęła.
Odwróciłem jej twarz tak, żeby na mnie patrzyła.
- On nigdy więcej cię nie zrani, rozumiesz mnie?
Skinęła.
- Dobrze, bo od tego czasu, nie mam zamiaru spuścić z siebie wzroku – zaśmiałem się lekko.
Uśmiechnęła się.
- Czy to obietnica?
- Oh.. obietnica. Tak.
Potrząsnęła głową, rumieniąc się.

Wtedy przełamałem się, żeby powiedzieć co do niej czuję.

Kelsey pochyliła się, złączając nasze usta, zanim wypowiedziała trzy słowa, których nigdy nie oczekiwałem od niej usłyszeć.
- Kocham cię.
Spojrzałem na nią szeroko otwartymi oczami.
- Ja.. um.. przepraszam… nie chciałam.. – zaczęła, ale przerwałem jej składając na jej ustach pocałunek, uciszając ją.
Odsunąłem się i uśmiechnąłem.
- Ja też cię kocham – odsunąłem jej z twarzy kosmyk włosów. – Bardzo.

Od tej pory mieliśmy swoje wzloty i upadki.

- Jaki jest twój problem?!
- Ty! – krzyknąłem, powodując, że kilka osób się odwróciło. – Ty jesteś moim problemem – syknąłem.
- Więc zostaw mnie w spokoju.
- Nie.
- Musisz nauczyć się kontroli nad sobą.
- A ty musisz nauczyć się szacunku do innych.
- Przejdź do rzeczy, Justin.
- Jesteś idiotką.
- A ty dupkiem.
- Wolę być dupkiem niż dziwką.
- Oh.. więc teraz jestem dziwką? A chciałeś rozmawiać o szacunku – zaśmiała się z sarkazmem, potrząsając głową. – Jesteś niewiarygodny.

- - -

- Justin – powiedziała Kelsey, dźgając mnie łokciem. – Twoja mama jest w kuchni.
- Więc?
- Więc.. nie czuję się komfortowo, kiedy jesteś do mnie przyklejony. To się nazywa przestrzeń osobista – odsunęła mnie.
- Dlaczego zachowujesz się teraz jak suka?
Kelsey zastygła w miejscu.
- Tylko żartowałem.
- Nie ważne, Justin. Po prostu idź dokończ oglądanie, dobra?
Westchnąłem, opuszczając ramiona.
- Dobra. Chodź, Jaxon – wskazałem dłonią wyjście.

- - -

- Jak to jest być w związku z tym tutaj? – spytał Marco, wskazując na mnie.
- Okej.. tak myślę.
- Okej? Tylko okej? Więc zakładam, że każdy raz kiedy cię zadowalałem, też był tylko okej?
Kelsey praktycznie zakrztusiła się śliną.
- Justin! – syknęła, uderzając mnie w klatkę piersiową.
Bruce praktycznie upuścił talerz z hamburgerami, który właśnie przygotował.
- Co?
Kelsey zacisnęła szczękę i potrząsnęła głową.
- Jesteś dupkiem.
- Kochasz mnie – uśmiechnąłem się.
- Nie – znów potrząsnęła głową, podnosząc się. – Wcale nie.
- Skarbie..
Uniosła rękę w górę.
- Odpuść sobie.
Odwróciła się gotowa do wyjścia, ale złapałem ją za rękę przyciągając do siebie.
- Przepraszam – mruknąłem jej do ucha, lekko ją całując.
- Odsuń się, Justin – ostrzegła.
- Przestań.. Kelsey. Nie zachowuj się tak.
- Powiedziałam, odsuń się. Teraz.
Westchnąłem i puściłem ją, robiąc krok w tył.
- Dziękuję – powiedziała Kelsey, wychodząc na zewnątrz.

Ale mimo tego zawsze znaleźliśmy sposób, żeby sobie wybaczyć.

- Kels?
Nie odezwała się ani słowem. Westchnąłem.
- Wciąż jesteś na mnie zła?
- Ty mi powiedz – mruknęła. – Przed chwilą powiedziałeś wszystkim, że „mnie zadowalałeś”. Wiesz, jak żenujące to było?
- Nie myślałem, okej? Zapomniałem, że dziewczyny się z tym kryją.
- Jak do cholery mogłeś zapomnieć?
- Nie wiem, okej? Po prostu żartowałem. Powinienem pomyśleć dwa razy, zanim otworzyłem usta.
- Nie, musisz się po prostu nauczyć używać mózgu.
Nie chcąc się dłużej kłócić, pokiwałem głową.
- Masz rację.
- To znaczy.. to cię nie zabije a.. Czekaj. Co powiedziałeś? – spojrzała na mnie.
- Powiedziałem.. – podszedłem do niej. – Że masz rację. Powinienem chociaż raz użyć mózgu.
Kelsey zwęziła oczy, patrząc na mnie.
- Jaki jest haczyk?
- Haczyk, jaki haczyk?
- Nie wiem. Tak zwyczajnie się ze mną zgodziłeś. To się zazwyczaj nie dzieje..
Zachichotałem.
- Cóż.. chyba jestem już zwyczajnie zmęczony kłótniami z tobą – złapałem ją za rękę i posadziłem sobie na kolanach. – Prawie cię straciłem. Nie chcę tracić czasu na sprzeczkach z tobą.
Pokiwała głową.
- Ja też nie.
- Więc uwierz mi, kiedy mówię, że mi przykro.
- To nie to, że ci nie wierzę. Po prostu nie lubię, jak się tak zachowujesz. To psuje cały humor.
Pochylając się, przycisnąłem swoje usta do jej.

Nie ważne jak bardzo próbowałem ją od siebie odsunąć..

- Justin.. – mruknęła Kelsey. – Proszę cię.. możemy to zrobić.
- Przestań. To koniec, Kelsey.
Potrząsnęła głową, a łzy zaczęły spływać jej po policzkach.
- Proszę…. Justin – złapała mnie za rękę. – Nie rób tego, proszę.
Odsunąłem się od niej potrząsając głową i odwróciłem się, zwyczajnie odchodząc.
- Justin… Proszę! Kocham cię!
Wsunąłem ręce w kieszenie, patrząc prosto przed siebie.
- Justin! – krzyknęła za mną. – Kocham cię!
Nie odwróciłem się ani na chwilę.

Zawsze znaleźliśmy do siebie powrotną drogę.

- Kocham cię – szepnęła.
- Kelsey.. Nie rób tego.
Kelsey przysunęła się do mnie bliżej.
- Powiedz to – mruknęła, przygryzając wargę.
Zamknąłem usta i wziąłem głęboki oddech.
- Ja… ja.. Też cię kocham.
Uśmiechnęła się lekko, stając na moich palcach i złączając nasze usta.
Obejmując moją twarz dłońmi, przyciągnęła mnie bliżej do siebie, a ja objąłem ją ramionami w pasie.
Przebiegając dłonią po moich włosach, Kelsey lekko pociągnęła za ich końce, przez co jęknąłem.
Odsunąłem się, złączając nasze czoła i biorąc głęboki oddech.
- Nie powinniśmy tego robić – szepnąłem.
- Nie miałeś nic przeciwko wcześniej, zanim się odsunąłeś – uśmiechnęła się.
Zaśmiałem się, oblizując usta i patrząc na nią.
- Kocham cię.. Wiesz o tym, prawda?
Pokiwała głową.
- Ja ciebie też – przygryzła wargę. – Nie ważne co się stanie, zawsze będę.

Kelsey owinęła ramię wokół mojego biodra, przyciskając twarz do mojej klatki piersiowej. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, patrząc na nią.
- On zapłaci za to, co ci zrobił – mruknąłem do niej. – Upewnię się, że poczuje wszystko to… co zrobił tobie.
Złożyłem pocałunek na czubku jej głowy i oparłem na niej podbródek, wzdychając.
- Mam tylko nadzieję, że nic złego się nie stanie.
Spojrzałem na zegarek widząc, że dochodzi północ. Westchnąłem, odsuwając się z uścisku Kelsey wiedząc, że będę musiał ją teraz zostawić. Przykryłem ją szczelnie kocem i pocałowałem w czoło.
- Kocham cię – szepnąłem, ostrożnie podchodząc w stronę okna. Jeszcze raz spojrzałem na Kelsey, po czym wyszedłem na zewnątrz.

____________________________________________________

Przepraszam, że tyle to trwało :)
@DameBieber

sobota, 20 kwietnia 2013

Sixty One.



Kelsey’s POV

- Kelsey! – usłyszałam krzyk mamy, dochodzący z dołu.
Uniosłam wysoko brwi, odkładając książkę, którą właśnie czytałam na bok, po czym zsunęłam się z łóżka. Otworzyłam drzwi od pokoju i wytknęłam głowę na zewnątrz.
- Zejdź na dół, twój ojciec chciałby z tobą porozmawiać – powiedzenie tego jakby sprawiało jej wysiłek, ze względu na to, jaki stosunek miałam do niego w tej sytuacji.
Tylko ze względu na nią, postanowiłam odstawić swoją nienawiść na bok.
- Dobrze, zaraz zejdę – zamknęłam drzwi, zakładając sweter na swój ciasny top.
Następnie z powrotem je otworzyłam i zbiegłam po schodach, zastając moich rodziców pogrążonych w cichej rozmowie.
- Cześć tato – mruknęłam dość niezręcznie, niepewna czy wciąż był na mnie zły, czy nie.
- Kelsey – wziął głęboki oddech wyraźnie zdziwiony, że postanowiłam zejść na dół. – Jak się czujesz?
- Dobrze – odpowiedziałam. Jeśli myślał, że mu wybaczyłam, będzie bardzo zdziwiony.
- Wiem, że jesteś na mnie zła.. ale chciałbym z tobą porozmawiać.
- Okej – wzruszyłam ramionami. – Mów.
- Kelsey.. – zaczęła moja mama, potrząsając głową, ale zanim zdążyła powiedzieć coś więcej, mój tata jej przerwał.
- Nic się nie stało, Melissa – przeniósł wzrok na mnie. – Ona ma prawo, żeby być na mnie zła.
Zacisnęłam usta, nie wiedząc jak się zachować. Oczekiwałam krzyku, kłótni, a tymczasem na jego ustach pojawił się wyrozumiały uśmiech. Odwróciłam wzrok
- Możemy usiąść i porozmawiać? – zapytał, zajmując miejsce na kanapie i wskazując na mnie ręką. Pokiwałam głową i usiadłam w niewielkiej odległości od niego, kładąc dłonie na kolanach.
Mama patrzyła na nas ze swojego miejsca, licząc na to, że się pogodzimy.
Część mnie również miała taką nadzieję.
- O czym chcesz porozmawiać? – mruknęłam, przerywając ciszę i chcąc już mieć to wszystko za sobą. Nienawidziłam tego oczekiwania na to, co powie druga osoba.
To była strata czasu.
- Chcę porozmawiać o zeszłej nocy.
- Tato.. – zaczęłam, ale szybko uniósł dłoń żeby mnie uciszyć.
- Nie.. Kelsey – potrząsnął głową. – Muszę to powiedzieć.
Skinęłam pokazując mu, że słucham.
- Nie powinienem podnieść na ciebie ręki. Jesteś moją córką i cię kocham. Nic tego nie zmieni. Popełniamy naiwnie decyzje ale przecież.. jesteś moim dzieckiem, częścią mnie a ja nie powinienem zrobić tego… co zrobiłem – smutek pojawił się w jego oczach. – Przepraszam.. – szepnął, patrząc na swoje dłonie.
Mama spojrzała na nas ze łzami w oczach. Uniosłam brwi.
- Przepraszam – położyłam swoją rękę na jego. – Gdybym nie zaczęła krzyczeć, to byś mnie nie uderzył. Byłam oszołomiona tym wszystkim i nie myślałam, co robię.
- Skarbie – przykrył moją dłoń tak, że teraz znajdowała się ona w jego uścisku. – Nie masz za co przepraszać. Broniłaś tego, w co wierzysz. Gdybym był na twoim miejscu i ktoś powiedziałby mi, że nie mogę się widywać z twoją mamą, zwariowałbym – lekko się zaśmiał.
Uśmiechnęłam się, zakładając kosmyk włosów za ucho i wzięłam głęboki oddech.
- Wiem, że to co stało się w czasie obiadu.. to było zbyt wiele. Uwierz mi, na waszym miejscu dostałabym ataku serca, widząc swoją córkę na czyimś celowniku. Ale musicie zrozumieć, że Justin mnie chronił.
Mój tata nic nie powiedział. Zamiast tego słuchał, co miałam mu do powiedzenia a ja uśmiechnęłam się, czując, że do niego przemówiłam.
- Czy to było niebezpieczne? Oczywiście. Czy mogłam umrzeć? Możliwe, ale liczy się fakt, że tutaj jestem – westchnęłam, przypominając sobie to wydarzenie. – Jedyne co widzieliście to Justina ze swoją bronią. Przyznajcie, nie widzieliście jej u Luka.
- Byłem w szoku, Kelsey. Carly powiedziała nam, że Justin jest kryminalistą, ale stwierdziliśmy z mamą, że nie możemy go osądzać, skoro go nawet nie widzieliśmy. Wyobraź sobie jak czuliśmy się kiedy okazało się, że Carly miała rację.
- Ale to nie jest prawda! – wyrwałam rękę z jego uścisku. – Justin robi głupie rzeczy, owszem, ale nie jest kryminalistą. Ma broń dla obrony bo tak, ma wrogów. Wyciągnął ją nie dlatego, że jest bandytą ale po to, żeby mnie obronić – potrząsnęłam głową. – Nie rozumiecie go tak, jak ja.
- Więc wytłumacz nam to, Kelsey, bo ja i twoja mama chcielibyśmy o tym wiedzieć – powiedział tata, marszcząc brwi.
Przygryzłam wnętrze policzka i wzięłam głęboki oddech.
– Justin przeszedł przez wiele rzeczy, które nie są moją sprawą i o których nie powinnam wam mówić. Robi to, co robi bo tego uczył się rosnąc. Był okłamywany przez wiele lat przez tych, których kochał i którym ufał, przez co było mu trudno zaufać komukolwiek innemu. Ja to zmieniłam. Był oschły, bo nie chciał nikogo wpuścić do środka, ale udało mi się zburzyć jego mur. Bo zobaczyłam w nim troskliwego chłopaka, który później stał się mój.
- Wszyscy popełniamy błędy, robimy rzeczy, które chcielibyśmy cofnąć – dokończyłam. – Ale nikt nie jest idealny. Łącznie z Justinem.
To chyba go uciszyło, bo zdawał się to przetwarzać.
- Na obiedzie zobaczyliście prawdziwego Justina. Opiekującego się, słodkiego chłopaka, którego nauczyłam się kochać – potrząsnęłam głową. – Jeśli nie widzicie go takim, jakim jest naprawdę to ja już nie wiem co zrobić – podniosłam się, gotowa do wyjścia.
- Zaczekaj – odezwał się mój tata, zatrzymując mnie.
Odwróciłam się, krzyżując ręce na klatce piersiowej, z grymasem na twarzy.
- Co?
Westchnął i podniósł się.
- Przepraszam.
Uniosłam wysoko brwi.
- Masz rację. Nikt nie jest idealny i nie powinienem go oceniać za te złe rzeczy – ocierając dłonie w swoje dresy, mój tata spojrzał na mnie. – Powinienem być mu wdzięczny – uśmiechnął się. – Wdzięczny za to, że wciąż tutaj jesteś a nie planujesz swój własny pogrzeb.
- Boże, tato. Mogłeś to powiedzieć inaczej – zaśmiałam się, potrząsając głową.
Wzruszył ramionami, uśmiechając się, po czym otworzył szeroko ręce.
Podeszłam do niego odwzajemniając ten gest i obejmując go wokół szyi.
- Kocham cię.
Przycisnęłam policzek do jego klatki piersiowej.
- Ja ciebie też tato.

Justin’s POV

Po podrzuceniu Kelsey wróciłem do domu. Zatrzaskując za sobą drzwi od auta wszedłem do mieszkania i opadłem ciężko na kanapę. Wyciągając przed siebie nogi i zakładając dłonie za głowę, zamknąłem oczy.
Nie minęło długo zanim chłopcy weszli do salonu, rozmawiając ze sobą – głośno, jeśli mogę dodać. Warknąłem zirytowany.
- Czy możecie przestać zachowywać się jak banda dziewczyn i się zamknąć? – wyrzuciłem ręce w powietrze.
Automatycznie się uciszyli, patrząc na mnie w szoku.
- Bieber? Skąd ty się tu wziąłeś? – spytał Bruce.
- Z waginy mojej mamy – odpowiedziałem sarkastycznie, wywracając oczami.
Chłopcy parsknęli śmiechem.
- Najwyraźniej – odpowiedział Bruce. – Mam na myśli to, kiedy wróciłeś? Nie było cię tu przed tym jak wyszliśmy.
- Prawdopodobnie poszedł do jej domu kontynuować to, co zaczęli tutaj – zachichotał Marcus, a ja od razu na niego popatrzyłem.
- Zamknij się. Po prostu ją odwiozłem do domu. A gdzie wy byliście? Nie było was tu rano.
- Poszliśmy się trochę przewietrzyć – Marco zajął miejsce naprzeciwko mnie. – Nie byliście wczoraj najcichszymi osobami na świecie – uśmiechnął się.
Wzruszyłem ramionami.
- Nikt nie powiedział, że mieliście słuchać.
Bruce również usiadł, z uśmiechem na twarzy.
- To było ciężkie biorąc pod uwagę, że jedyne co byliśmy w stanie usłyszeć, to Kelsey krzyczącą twoje imię, jakby jej tyłek był w ogniu.
- Nie bądź zły tylko dlatego, że ty nie możesz tego dostać.
- W każdym razie – John przerwał naszą rozmowę. – Po tych dźwiękach z wczoraj wnioskuję.. że dalej jesteście razem.
- Chyba tak.
- Co znaczy „chyba”? – spojrzał na mnie zdezorientowany nie wiedząc, o co mi chodziło.
- Co jest z tobą? Wydajesz się spięty – zauważył Bruce.
- Znów jesteśmy w punkcie, w którym nie możemy się tak często widywać – mruknąłem.
- A to co znaczy? – uniósł brwi.
- Ona nie może ciągle wymykać się z domu, a ja nie jestem w najlepszych stosunkach z jej rodzicami.
- Przejdzie im – uspokoił mnie Marco.
- Wątpię. Nienawidzą mnie i szczerze, nie winię ich za to. Ja też nienawidziłbym chłopaka, przed którego prawie zginęłaby moja córka.
- Prędzej byś go zabił niż tylko nienawidził – zaśmiał się Marco. – Ale to tak poza tym.
Zaśmiałem się wiedząc, że ma rację.
- Zapewne byli wtedy w szoku ale uwierz mi, wcześniej czy później zdadzą sobie sprawę, że tylko ją chroniłeś.
- Mam nadzieję – mruknąłem. – Możecie pomyśleć, że jestem szalony, ale nie mogę bez niej żyć. Tylko ona utrzymuje mnie przy zdrowym umyśle.
Chłopcy zaśmiali się, zgodnie kiwając głową.
- Czy Bieber staje się miękki?
- Dla mojej dziewczyny? Tak. W innych sprawach? Nie.
Bruce zachichotał.
- Cieszę się, że w końcu się ustatkowałeś, Bieber.
- Z kimś normalnym – dodał Marco ze śmiechem.
Uśmiechnąłem się.
- Cieszę się, że się z tym zgadzacie.
- Zgadzałem się z tym od początku – zapewnił Josh dumnie.
- A z tego co słyszałem wczoraj jestem pewien, że jest też dobra w łóżku – powiedział Marco, lekko uderzając mnie w ramię.
- Mam związane ręce, chłopcy – uśmiechnąłem się, a oni jęknęli.
- Oh no dawaj, musisz nam coś powiedzieć.
Właśnie miałem coś odpowiedzieć, kiedy dźwięk mojego telefonu wszystkich uciszył. Wysunąłem go z kieszeni spodni i zerknąłem na ekran, na którym wyświetlił się numer Kelsey.
- Niech zgadnę, twoja dziewczyna? -  Marco podniósł się, patrząc na mnie z uśmiechem.
Odwzajemniłem ten gest, przesuwając kciukiem po ekranie i odblokowując telefon po czym przyłożyłem go do ucha.
- Halo?
Marco uniósł jedną brew w górę.
- Okej – podniósł dłonie. – Widzę, Bieber. Wybierasz dziewczynę zamiast swoich kumpli. Dobrze.
Odsunął się ode mnie a Bruce, John i Marcus wstali, wychodząc z pokoju.
Marcus poruszył sugestywnie brwiami, a ja pokazałem mu środkowy palec. Parsknął śmiechem i opuścił pomieszczenie.
- Co robisz? – spytała.
- Nic, odpoczywam. A ty? – wyciągnąłem nogi na stół, który kupiliśmy tydzień temu, bo ostatni udało mi się zepsuć.
Mogłem wyczuć jej radość przez ciszę, która między nami zapadła. Zachichotałem i oblizałem usta.
- Skarbie?
- Zgadnij co? – pisnęła, a ja nie mogłem powstrzymać wybuchu śmiechu.
- Co?
- Zgaduj! – mogłem sobie tylko wyobrazić, że się szeroko uśmiechała.
Przebiegłem dłonią po włosach, zastanawiając się przez chwilę.
- Nie wiem, skarbie.
Kelsey wydała z siebie sfrustrowane westchnięcie.
- Psujesz całą zabawę – mruknęła.
Zachichotałem.
- Naprawdę, skarbie? Nie mam pojęcia o co mogłoby chodzić.
- Zabijasz cały dobry humor.
- Jakim cudem? To ty zadajesz niedorzeczne pytania.
- To nawet nie było pytanie – odpowiedziała. – Próbowałam zrobić tylko coś zabawnego no ale nie ważne – westchnęła. – Powiem Ci następnym razem...
- Nie – przerwałem jej. – Powiedz mi teraz.
- Nie.
- Kelsey – jęknąłem. – Nie rób tego. Nie kłóć się ze mną.
- Nie kłócę się.
- Kłócisz – odpowiedziałem. – Nie chcę z tobą walczyć. Mamy już wystarczająco tego.
Między nami zapadła cisza, a Kelsey wzięła głęboki oddech.
- Masz rację.. Przepraszam.
Potrząsnąłem głową.
- Nic się nie stało, po prostu powiedz mi o co chodzi.
- Cóóóóż… - zaczęła. – Rozmawiałam dzisiaj z moimi rodzicami.. właściwie, oni rozmawiali ze mną.. w każdym razie..
Usiadłem prosto zaciekawiony.
- Co powiedzieli?
- Już mówię, spokojnie – zaśmiała się. – Po tym jak mnie podrzuciłeś, mama przyszła do mojego pokoju. Myślałam, że chce na mnie nakrzyczeć, ale ona przeprosiła.
Moje oczy otworzyły się szeroko, a ja szczerze mówiąc byłem bardzo zdziwiony. Z jej mamą się nie zadziera. Byłem zaskoczony, że nie zabiła Kelsey. Gdyby to zrobiła, to czy jest jej mamą czy nie, zabiłbym ją, za położenie ręki na mojej dziewczynie. Ale to tak poza tym.
- Powiedziała, że tego nie chciała – zatrzymała się. – Że bez względu na to, co o tobie sądzi, nie może zignorować faktu, że mnie kochasz.
Zastygłem, nie wiedząc co zrobić, czy powiedzieć.
- Ona co?
Kelsey zachichotała.
- Powiedziała, że widziała, w jaki na mnie patrzyłeś, kiedy Luke mnie przetrzymywał. Widziała, że się o mnie bałeś.
Ciężko było mi w to uwierzyć. Dlaczego nie widziała tego wcześniej?
- A co z twoim tatą?
- Oh – Kelsey zatrzymała się, dając jeszcze bardziej dramatyczne wrażenie. – On też przeprosił.
Praktycznie zakrztusiłem się swoją własną śliną.
- Żartujesz sobie ze mnie, skarbie?
- Nie – zaśmiała się. – Przeprosił, że mnie uderzył i..
- Zaczekaj, co? – zapytałem, niepewny czy dobrze ją usłyszałem.
- Nic – odpowiedziała szybko.
- Kiedy zamierzałaś powiedzieć mi o tej małej informacji? – syknąłem nie wierząc, że jej ojciec byłby w stanie podnieść na nią rękę.
- Ja.. zapomniałam.
- Jak do cholery mogłaś zapomnieć?
- Justin – westchnęła. – Proszę, on tego nie chciał. Okej? Nie bądź zły.
- Jak mam nie być zły, Kelsey? On położył na tobie swoje ręce! – miałem ogromną ochotę pojechać do jej domu i przyłożyć mu w twarz.
- Justin.. uspokój się, proszę – szepnęła.
Potrząsnąłem głową.
- Nie ważne. Masz szczęście, że cię kocham, bo inaczej pojechałbym tam i skopał jego żałosną dupę.
- Justin! – skarciła mnie. – To wciąż mój ojciec.
- No właśnie! Twój ojciec! Jaki mężczyzna kładzie rękę na kobiecie, a zwłaszcza, kiedy jest jego córką? – potrząsnąłem głową. – Zwykły skurwysyn.
- Justin – Kelsey westchnęła. – Przestań. Wiem, że to co zrobił jest złe, ale to wciąż mój ojciec i gdyby nie on, to dzisiaj by mnie tu nie było.
- Technicznie to twoja mama cię urodziła, więc jeśli chcesz komuś podziękować to powinnaś to zrobić właśnie jej.
- Cóż.. on przy tym pomógł.
- Za dużo informacji na raz – zachichotałem. – Więc.. co więcej stało się poza tym, że przeprosił, za coś czego nie powinien zrobić?
Mogłem sobie wyobrazić, że Kelsey właśnie wywróciła oczami.
- Rozmawiałam z nim i w końcu udało mi się do niego dotrzeć. Nie podoba mu się fakt, że nosisz broń i robisz rzeczy, które są niebezpieczne ale.. on to rozumie.
- Co? Czy to znaczy… że możemy…
- Widzieć się bez wymykania? – dokończyła za mnie.
- Tak.
Kelsey znów zamilkła i właśnie miałem to przerwać, kiedy przemówiła.
- Powiedział, że nie czuje się z tym do końca dobrze ale akceptuje fakt, że jesteśmy razem.
Uśmiech pojawił się na moich ustach.
- Mówisz poważnie?
- Mhm. Powiedział też, że chciałby, żebyś do nas przyszedł. Na prawdziwy obiad, bez żadnych dramatów.
Zaśmiałem się. Dramat wokół mnie i Kelsey zdawał się nigdy nie kończyć.
- Upewnij się, że nic się nie stanie. Na przykład, że nie spali się dom, bo jestem pewien, że zostałbym o to obwiniony nawet jeśli byłbym wtedy w łazience – zacząłem się drażnić, a Kelsey zaśmiała się.
- Zamknij się.
- Wiesz, że to prawda.
- Wiem, że to śmieszne.
Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Czekałem chwilę licząc, że otworzy któryś z chłopców, ale tak się nie stało. Wywróciłem oczami i podniosłem się.
- Zaczekaj chwilę, skarbie. Ktoś dzwoni do drzwi.
- Okej.
Zajrzałem przez wizjer i zdziwiłem się, że nikogo tam nie było. Nacisnąłem kalmkę i otworzyłem drzwi, ale nie zauważyłem wokół niczego dziwnego.
Wzruszając ramionami miałem właśnie zamknąć je z powrotem, kiedy zobaczyłem ciało.
- Justin? – usłyszałem głos Kelsey.
Nie będąc w stanie oderwać od niego oczu, przyłożyłem telefon do ucha.
- Skarbie, oddzwonię do ciebie.
Zakańczając rozmowę zanim miała szansę się odezwać, schowałem komórkę i zakryłem usta. Pochyliłem się, odgarniając jej włosy.
Wstrzymałem oddech w szoku, kiedy zobaczyłem tam bladą twarz Kayli.
- Kurwa.
Wstając, wyciągnąłem broń i rozejrzałem się dookoła. Jeszcze raz spojrzałem w dół i zauważyłem kartkę przyczepioną do jej klatki piersiowej.
Złapałem ją do ręki i przebiegłem wzrokiem po literach, a moja twarz automatycznie zbladła.
Twoja dziewczyna będzie następna.

____________________________________

@DameBieber

środa, 17 kwietnia 2013

Sixty.



Kelsey’s POV

Zostałam obudzona przez kilka pocałunków, wzdłuż mojej ręki i ramienia, a następnie wokół szyi. Lekko ssąc moją szyję, Justin delikatnie przejeżdżał po niej zębami. Mruknęłam lekko, pilnując, żeby nie być zbyt głośno.
Poczułam jego uśmiech przy swojej szyi, zanim chichot wydobył się z jego gardła.
- Dobry, skarbie – skubnął mój policzek, po czym się odsunął.
Przysunął twarz do moich włosów, ramieniem obejmując mnie wokół talii i przyciskając do siebie.
Zachichotałam, kładąc swoją dłoń na jego i krzyżując nasze palce razem.
- Która godzina? – mruknęłam niewyraźnie, z tego powodu, że dopiero się obudziłam.
- Odpowiednia na to, żebyś się odwróciła i mnie pocałowała – odpowiedział sprytnie, a ja tylko mogłam sobie wyobrazić, że się przy tym uśmiechał.
Zaśmiałam się i obróciłam, pilnując aby nie rozluźnić naszego uścisku. Próbując się nie uśmiechać, spojrzałam na niego stanowczo, po czym parsknęłam śmiechem.
- Co jest takiego zabawnego? – spytał Justin, patrząc na mnie spod uniesionych brwi.
Potrząsnęłam głową i ukryłam twarz w jego klatce piersiowej, czując jej wibracje kiedy się zaśmiał.
Przyciskając mnie do swojego ciepłego ciała, pochylił się nade mną tak, żeby jego usta znajdowały się tuż przy moim uchu.
- Czyżby to z tego powodu, co zrobiliśmy wczoraj? – szepnął, sprawiając, że moje policzki pokryły się rumieńcem.
Zaśmiałam się, jeszcze bardziej zatapiając twarz w jego klatce piersiowej.
- Skarbie – zachichotał, przebiegając ręką po moich włosach. – Spójrz na mnie.
Potrząsnęłam głową, czując jak moja twarz płonie od gorąca.
Odsunął się ode mnie, a ja jęknęłam, kiedy złapał moją twarz w dłonie, zmuszając mnie do spojrzenia na niego. Z uśmiechem pochylił się i przycisnął swoje usta do moich.
Oddałam pocałunek, łapiąc go za nadgarstek, nie chcąc żeby ta chwila dobiegła końca.
Justin przejechał kciukami po moich policzkach.
- Jesteś urocza, kiedy czujesz się zakłopotana – popatrzył na mnie.
Skrzywiłam się, zaciskając usta.
Justin ściągnął brwi, zdziwiony moją nagłą zmianą zachowania, kiedy nagle zdał sobie z czegoś sprawę, a na jego ustach pojawił się uśmiech.
- Oops, przepraszam skarbie – zaśmiał się. – Miałem na myśli seksowna. Jesteś bardzo, bardzo seksowna – poruszył sugestywnie brwiami, zanim znów przysunął się do pocałunku.
- Mmmm – oblizałam usta. – Kocham kiedy mnie tak całujesz.
Uniósł brew.
- Naprawdę?
Zachichotałam i pokiwałam głową. Pochylając się nade mną, złożył na moich ustach jeszcze kilka pocałunków, po czym objął mnie ramieniem wokół talii.
- Tak o?
- Dokładnie tak – zaśmiałam się, przykładając głowę z powrotem do poduszki i wzdychając.
- Jak się czujesz? – spytał, odgarniając mi z twarzy kosmyki włosów.
Uniosłam brwi w zdziwieniu.
- Co masz na myśli? – oparłam się na jednej ręce, a drugą zaczęłam bawić się jego włosami.
Zamykając oczy pod moim dotykiem, otworzył je z powrotem chwilę później.
- Boli cię coś?
Zmarszczyłam się, zastanawiając się o co mu chodzi, kiedy poczułam jego palce na swoim udzie.
- Oh – przygryzłam wargę, rumieniąc się. – Ja.. ugh.. wszystko jest w porządku. Tak myślę.
Chichocząc, Justin złożył pocałunek na moim czole.
- Jesteś strasznie niewinna. To takie słodk.. um.. seksowne – poprawił się, puszczając mi oko.
- Zamknij się – mruknęłam, lekko uderzając go w ramię.
- To nie jest nic złego, wiesz. W zasadzie cieszę się, że jesteś zmieszana, jeśli chodzi o takie rzeczy.
- Nie jestem – fuknęłam.
Justin ściągnął brwi.
- Dlaczego?
Wzruszyłam ramionami, bawiąc się kawałkiem prześcieradła.
- Nienawidzę nie wiedzieć.. co zrobić – popatrzyłam na niego. – Wtedy czuję się.. dziwnie. Nie wiem jak to wyjaśnić.
- Skarbie.. – Justin potrząsnął głową. – To nic złego – uśmiechnął się. – To znaczy, że masz dla siebie szacunek. Nawet gdybyś wiedziała, co zrobić, niczego by to nie zmieniło, bo tu nie o to chodzi. Próbuję powiedzieć – przesunął się tak, żeby być nade mną i podparł się obiema rękami po moich bokach. – Cieszę się, że nikt więcej cię nie dotykał.
Uśmiechnęłam się, postanawiając z nim trochę pograć.
- Co sprawia, że myślisz, że nikt więcej mnie nie dotykał?
Jego oczy otworzyły się szeroko.
- Co ty próbujesz powiedzieć, Kelsey? Że ktoś miał twoje ciało w swoich rękach przede mną?
Wzruszyłam ramionami odwracając wzrok i próbując się nie śmiać.
- Może.
Chichocząc, Justin pochylił się i przycisnął usta do mojej szyi. Przechyliłam głowę na prawo, dając mu do niej lepszy dostęp. Przesuwając usta wzdłuż mojej szczęki i całując skórę obok moich ust, przysunął się do mojego ucha.
- Nie oszukasz mnie skarbie – pocałował miejsce pod moim uchem. – Wiem, kiedy kłamiesz – odsunął się z uśmiechem. – Poza tym, po sposobie w jakim wczoraj krzyczałaś moje imię, i jak spięta czułaś się kiedy zdjąłem spodnie, od razu mogłem stwierdzić, że to był pierwszy raz kiedy ktoś cię dotknął.
- O mój Boże – pisnęłam, ponownie chowając twarz w jego klatce piersiowej, rumieniąc się jeszcze bardziej. – Przestań.
Śmiejąc się, pochylił się, łącząc nasze usta razem.
- Nie możesz sobie ze mnie żartować, skarbie.
- To był tylko niewinny żart – otworzyłam szeroko oczy. – Nie musiałeś wchodzić w takie szczegóły.
- To było nic. Jeśli chcesz szczegóły, skarbie, mogę ci je wymienić właśnie w tym momencie. Jak to, kiedy robiłaś się mokra, w czasie kiedy cię..
- Justin! – krzyknęłam, uderzając go. – Zamknij się.
Śmiejąc się, Justin zszedł ze mnie i objął mnie ramieniem, przyciągając mnie mocno do siebie.
- Kocham cię – pocałował moją skroń.
- Ja ciebie też – uśmiechnęłam się.
- Prawdopodobnie powinniśmy wziąć prysznic i zjeść śniadanie – oznajmił Justin, po kilku minutach leżenia w ciszy, z naszymi palcami złączonymi razem.
Opuściłam ramiona z grymasem na twarzy.
- Nie chcę wstawać.
- Ja też nie, ale musimy się umyć – opierając się na łokciu, pocałował mnie. – Chodź, skarbie. Wstawaj – odrzucając koc, Justin podniósł się na nogi, a ja wzięłam głęboki oddech i szybko zakryłam oczy.
- Co się stało?
Machnęłam dłonią w jego kierunku.
- Jesteś nagi. Zakryj się!
Justin zaśmiał się głośno a ja tylko wyobraziłam sobie, że zapewne potrząsnął głową.
- To nie jest nic, czego byś wcześniej nie widziała.
Skrzywiłam się.
- Wiem, ale nie czuję się komfortowo.
- Ostatnim razem kiedy sprawdzałem, byłaś z tym twarzą w twarz nie tak dawno temu.
- Jesteś dupkiem – warknęłam.
Chichocząc, Justin oderwał dłonie od mojej twarzy.
- Wyluzuj, skarbie. Tylko żartowałem – pocałował mnie w policzek. – A teraz wstawaj.
Wzięłam głęboki oddech po czym usiadłam i od razu tego pożałowałam, kiedy poczułam ból, który wystrzelił wzdłuż moich nóg.
- Cholera – syknęłam do siebie, lekko przenosząc każdą z nich na skraj łóżka.
- Wszystko dobrze? – Justin podszedł do mnie, z konsternacją wypisaną na twarzy.
Przygryzłam wargę, nie chcąc powiedzieć głośno faktu, że ledwo byłam w stanie poruszać nogami.
- W-Wszystko w porządku..
- Jesteś pewna? – pochylił się, żeby mieć twarz na wysokości mojej. – Mam ci pomóc?
Potrząsnęłam głową. Nie byłam słaba. Jeżeli mogłam przetrwać dzień z wrogami Justina, mogłam też przetrwać pójście do łazienki.
- Wszystko dobrze tylko.. nie jestem przyzwyczajona do tego uczucia.
Justin pokiwał głową i odsunął się, obserwując moje ruchy.
- Widzisz, zrobiłam to. Nie jest źle – uśmiechnęłam się do siebie.
- Teraz twoje wyzwanie, to przejście do łazienki – wskazał kciukiem miejsce za sobą, a ja jęknęłam.
- To jest tortura.
Justin machnął dłonią, a ja zauważyłam, że wciągnął na siebie bokserki, dokładnie tak jak prosiłam.
- To twój pierwszy raz. Przyzwyczaisz się do tego.
- Z pewnością – mruknęłam do siebie i westchnęłam. – Cóż, to idziemy – ominęłam go i ostrożnie zaczęłam przemieszczać się w stronę łazienki. Z każdym korkiem było coraz łatwiej, ale ból był coraz ostrzejszy.
Justin zachichotał a ja nie mogłam powstrzymać się przed sprawdzeniem, co go tak rozbawiło.
- Co?
Wzruszył ramionami, powstrzymując śmiech.
- Nic.
Zwęziłam oczy, nie do końca mu wierząc.
- Po prostu.. chodzisz teraz jak pingwin – parsknął śmiechem, łapiąc się za brzuch.
- Cóż.. przepraszam, że nie mogę iść prosto – odpowiedziałam z irytacją, odwracając się do niego tyłem i wchodząc do łazienki.
- Skarbie ja…
Zatrzasnęłam drzwi, nie pozwalając mu na dokończenie zdania.
Ostro? Cóż, poradzi sobie z tym.
Ściągając z siebie kawałek materiału, którym się przykrywałam, weszłam pod prysznic i puściłam wodę, pozwalając jej spływać po całym moim ciele.
Namydlając każdą część swojego ciała, nałożyłam na włosy truskawkowy szampon Justina. Zamknęłam oczy, kiedy poczułam obejmującą mnie parę ramion.
Praktycznie wyskakując ze swojej skóry, obróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Justinem.
- Co do cholery, Justin? – uderzyłam go ramię. – Przestraszyłeś mnie!
- Przepraszam – zachichotał, wpatrując się we mnie. – Nie mogłem po prostu znieść tego, że jesteś na mnie zła.
Westchnęłam, próbując przywrócić sobie normalny oddech.
- Boże, Justin. Nie mogłeś zapukać, przeprosić z zewnątrz? – popatrzyłam na niego. – Albo chociaż ostrzec, że wchodzisz.
- Zapamiętam – uśmiechnął się, całując mnie w usta. – A teraz.. przechodząc do ważniejszych rzeczy – złapał mnie za dłonie. – Wybaczysz mi?
- Nie.
Justin uniósł wysoko brwi.
- Co?
- Słyszałeś. A teraz wyłaź. Chciałabym dokończyć prysznic w spokoju, dziękuję – odwróciłam się i kontynuowałam namydlanie skóry, mając nadzieję, że chociaż raz mnie posłucha i wyjdzie. On jednak zrobił odwrotnie.
Podszedł do mnie od tyłu, kładąc dłonie na moich biodrach.
- Kelsey.. – mruknął mi do ucha.
 Wzięłam głęboki oddech, kiedy jego usta zaczęły przemieszczać się wzdłuż mojej szyi.
Zaciskając uścisk, zaczął lekko ssać moją mokrą skórę.
Jęknęłam, opierając głowę na jego ramieniu, jedną ręką łapiąc go za szyję.
Całując mnie wzdłuż ramienia, odsunął mnie i odwrócił przodem do siebie, po czym popchnął mnie lekko na ścianę wpijając się w moje usta, a ja przyciągnęłam go bliżej do siebie.
Łapiąc mnie za biodra przyciągnął mnie tak, żebym obejmowała go nimi w pasie, przybliżając mnie do siebie jeszcze bardziej.
Jęknęłam, wplątując rękę w jego włosy.
- Justin.. – mruknęłam.
Jeszcze raz całując mnie w szyję, Justin odsunął się oddychając ciężko. Złączył nasze czoła razem, a jego klatka piersiowa powoli poruszała się w górę i w dół. Oblizał usta.
- Przepraszam..
- Wybaczam ci – szepnęłam, po czym ponownie wpiłam się w jego usta.
Całując mnie wzdłuż klatki piersiowej, Justin wziął jedną z moich piersi do ust, lekko ją ssąc.
- Justin.. – jęknęłam.
- Tak bardzo cię teraz pragnę – mruknął, pozbawiony oddechu. – Chcę cię poczuć..
Przysunęłam się do niego, przygryzając wargę.
- Proszę..
- Skarbie.. – szepnął Justin. – To za wcześnie..
Potrząsnęłam głową, nie będąc w stanie dłużej czekać.
- Zrób to. Teraz.
- Skrzywdzę cię.
- To zrób to powoli.
- Nie sądzę, że będę w stanie, skarbie – jęknął, mocno mnie do siebie przyciskając.
- Dobrze, więc zrobię to sama – zanim Justin miał szansę przetworzyć w głowie to, co właśnie powiedziałam, złapałam jego penisa i umiejscowiłam go w sobie, odchylając głowę w tył.
- Kurwa, Kelsey – wychrypiał Justin, lekko poruszając się w przód i w tył pilnując, żeby mnie nie zranić.
Składając kilka pocałunków na moich ustach, jęknął, biorąc głębokie oddechy.
- Tak jest dobrze, skarbie – szepnął mi do ucha, łapiąc za moje biodra i lekko przyspieszając.
- Justin..
- Kelsey – Justin z całych sił próbował mnie nie skrzywdzić, a przy jego linii włosów zaczęły pojawiać się kropelki potu. – Kurwa – jeszcze raz wszedł we mnie a ja zacisnęłam biodra, czując, że jestem już blisko.
Wkrótce moje ciało odprężyło się, tak samo jak i jego, a on oparł czoło na moim ramieniu. Trzymając Justina za szyję wzięłam głęboki oddech próbując otrząsnąć się z tego, co właśnie doświadczyłam.
Po raz tysięczny dzisiejszego dnia, Justin pocałował mnie w usta po czym delikatnie pozwolił mi stanąć na nogi.
- Wszystko dobrze? – szepnął.
Skinęłam głową.
- Było niesamowicie – wzięłam głęboki oddech.
Justin zachichotał, całując mnie w czoło.
- Jasne, że tak.
Po kilku minutach stania w ciszy, Justin odsunął się ode mnie.
- Prawdopodobnie powinnaś już wziąć prysznic.
Wywróciłam oczami.
- Byłoby miło.
- Chodź, pomogę ci – Justin uśmiechnął się, poruszając brwiami.
- Nie, dziękuję – wzięłam do ręki mydło i cofnęłam się o krok. – Ostatnie czego potrzebujemy, to żeby to się znowu zdarzyło.
- Cóż, wcześniej nie narzekałaś – puścił mi oko.
Zaśmiałam się, wskazując mu drzwi od łazienki.
- Wyjdź.
Unosząc dłonie w obronnym geście zaczął się wycofywać. – Okay, okay, właśnie to robię. Cholera, skarbie – otwierając drzwi, zrobił krok naprzód. – Kocham cię.
Zachichotałam, uśmiechając się.
- Ja ciebie też.
Jeszcze raz się namydliłam i opłukałam włosy z szamponu. Okrywając się ręcznikiem, wysuszyłam włosy, zanim zaczęłam osuszać całe ciało.
Wchodząc do pokoju Justina zdziwiłam się, że łóżko było zaścielone, a on ubrany w szare spodnie i białą podkoszulkę, siedział na nim czekając na mnie.
- Wybrałem dla czyste spodenki i t-shirt. Wątpię, żebyś chciała założyć na siebie ubrania z wczoraj. Oczywiście poza biustonoszem.
Pokiwałam głową i zrzuciłam z siebie ręcznik, zakładając na siebie ciuchy, które przygotował. Przez cały ten czas Justin bacznie mnie obserwował. Uśmiechnęłam się, dokładnie wiedząc jakie robiłam na nim wrażenie. Niby przypadkowo upuściłam koszulkę, po czym zgięłam się i podniosłam ją z podłogi. Nagłe klepnięcie wypełniło cały pokój, a ja krzyknęłam, zszokowana tym, że uderzył mnie w mój nagi pośladek.
- Justin!
- No co? Był sobie tam, zadarty i zachęcający, musiałem to zrobić – wzruszył ramionami z uśmiechem.
Wywróciłam oczami.
- Typowy facet – mruknęłam, zakładając na siebie kolejno majtki, biustonosz i podkoszulek.
- Szczerze, nie możesz oczekiwać ode mnie niczego innego kiedy stoisz przede mną nago. Masz szczęście, że nie rzuciłem się na ciebie i nie zrobiłem tego, co poprzednio.
Skrzywiłam się, myśląc o tym. Wczorajsza noc i dzisiejszy poranek były wystarczające na kolejne kilka tygodni.
- Co to za mina? Nie mów mi, że nie sprawiło ci to przyjemności.
- Zamknij się – mruknęłam, rzucając w niego ręcznikiem.
Łapiąc go w locie, wyrzucił go za siebie i podniósł się, podchodząc do mnie. Zanim zdałam sobie sprawę z tego, co się dzieje, przerzucił mnie sobie przez ramię.
- Justin! – krzyknęłam, śmiejąc się. – Puszczaj!
- Nie mogę skarbie. Rzuciłaś we mnie mokrym ręcznikiem. Karma jest suką – zachichotał, jeszcze raz klepiąc mnie w tyłek, tym razem bardziej subtelnie.
- Tylko żartowałam!
- Nie obchodzi mnie to – otworzył drzwi od pokoju i zszedł po schodach, a moja głowa podskakiwała przy każdym jego kroku. Kiedy dotarliśmy do kuchni, posadził mnie na blacie.
- Co chciałabyś zjeść?
- Cokolwiek, umieram z głodu – wzruszyłam ramionami.
- Ja też – Justin wyciągnął patelnię i spojrzał na mnie. – Lubisz omlety?
- Kocham – uśmiechnęłam się, a on otworzył lodówkę, wyciągając z niej wszystkie potrzebne składniki.
Z zafascynowaniem przyglądałam się temu, co robił.
- Nie wiedziałam, że umiesz gotować.
- Kiedy mieszkasz z szaloną kucharką, jak moja mama, uczysz się tego i owego – zachichotał, kontynuując przygotowanie najlepszych omletów, jakie w życiu widziałam.
Rozejrzałam się wokół zdając sobie sprawę, że byliśmy sami.
- Gdzie są chłopcy?
Justin wzruszył ramionami.
- Prawdopodobnie robią gdzieś interesy.
- Przepraszam, ale czy nie powinieneś być teraz z nimi? – spytałam, unosząc wysoko brwi.
Justin zachichotał.
- Nah, skarbie. Jedynym powodem, dla którego wyszli było to, że my byliśmy zajęci – spojrzał na mnie znacząco, a ja zarumieniłam się wiedząc, do czego zmierzał.
- O mój Boże – zaśmiałam się. – To żenujące. Myślisz, że słyszeli?
- To znaczy, czy myślę, że słyszeli ciebie? – zachichotał. – W takim razie tak, tak myślę.
Skrzywiłam się wiedząc, że nie będę więcej w stanie patrzeć im w twarz bez wyobrażania sobie tego, że ci dokładnie zdawali sobie sprawę z tego, co między nami wczoraj zaszło.
Ustawiając się miedzy moimi nogami, Justin pocałował mnie w nos, opierając się dłońmi po obu moich stronach.
- Za dużo się martwisz. Nie stresuj się. To nie jest nic, czego by wcześniej nie słyszeli.
Na mojej twarzy pojawił się grymas.
- Ew.. Justin.. Nie musiałeś mi tego mówić.
Zaśmiał się.
- Przepraszam. Chciałem cię tylko uspokoić, to wszystko.
- Chyba przestraszyć – mruknęłam.
Justin potrząsnął głową.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też – pocałowałam go i się odsunęłam. – A teraz dawaj mi jedzenie.
Chichocząc Justin odwrócił się, wziął do ręki patelnię z dwoma omletami w środku i umieścił na talerzach po jednym z nich. Pomagając mi zejść z blatu, wręczył mi danie do ręki.
Wzięłam pierwszy gryz omleta, a moje oczy otworzyły się szeroko.
- O mój Boże, Justin, to niesamowite.
Uśmiechnął się.
- Dziękuję. Uczyłem się od najlepszych.
Zachichotałam. Dokończyłam jedzenia i wzięłam łyka wody.
- Która godzina?
Wycierając usta w serwetkę, zerknął na ekran swojego telefonu.
- Jedenasta. Dlaczego pytasz?
Westchnęłam, odkładając naczynia do zlewu.
- Niedługo muszę wracać do domu.
Justin zdał sobie z tego sprawę, bo pokiwał głową. Wiedzieliśmy, że ten moment nie mógł trwać wiecznie. Rzeczywistość przyszła po nas, przypominając o przykrej sytuacji w czasie kolacji z moimi rodzicami. Odkładając swój talerz na mój, Justin odwrócił się.
- Chodź, zabiorę cię do domu.
Opuściłam ramiona nie chcąc wychodzić ale wiedząc, że będę musiała to zrobić wcześniej czy później. Przechodząc obok niego, wsunęłam buty na stopy i wyszłam na zewnątrz. Wślizgnęłam się na miejsce pasażera w jego aucie i cierpliwie czekałam, aż on również znajdzie się w środku. Kiedy tylko to zrobił, zapiął pas i wjechał na jezdnię.
Po kilku minutach ciszy, stwierdziłam, że nie mogę tego dłużej znieść. Westchnęłam i złapałam jego dłoń.
- Wiem.. co sobie myślisz, ale to niczego nie zmienia, okej?
Trzymając drugą rękę na kierownicy, Justin twardo wpatrywał się w jezdnię przed sobą.
- Justin..
- Co? – spojrzał na mnie, po raz pierwszy odkąd ruszyliśmy w drogę.
- Nie rób tego – mruknęłam.
- Czego? – syknął.
- Tego – wskazałam. – Nie ignoruj mnie.
- Nie ignoruję cię  - odwrócił się.
- Owszem, ignorujesz. Spędziliśmy razem naprawdę wspaniały czas. Proszę, nie psuj tego.
Wiedziałeś, że będę musiała wrócić do domu wcześniej czy później.
- Tak..Cóż, ale część mnie miała nadzieję, że to nie nastąpi.
- Ja też, ale w obecnej sytuacji z moimi rodzicami, nie mamy wyjścia – przygryzłam wargę, zakładając kosmyk włosów za ucho. – Nie zadasz sobie nawet sprawy, kiedy wszystko się zepsuje.
Justin nie odezwał się ani słowem, nie chcąc się kłócić, po czym ściągając usta skinął głową. Po paru  minutach zatrzymał się kilka domów do mojego, na wypadek gdyby moi rodzice byli na miejscu. Odpinając pas, otworzyłam drzwi samochodu.
- Chodź, potrzebuję twojej pomocy.
Unosząc brwi w górę, Justin spojrzał na mnie, jakbym co najmniej miała pięć głów.
- Co?
- Potrzebuję twojej pomocy, zanim odjedziesz. Proszę? To zajmie sekundę.
Wyciągając kluczyki ze stacyjki, Justin wyszedł z auta, zatrzaskując za sobą drzwi.
- O co chodzi?
Łapiąc go za dłoń, zaczęłam go ciągnąć w stronę swojego domu.
- Chcę, żebyś coś dla mnie przeniósł.
Zamiast iść od strony frontowych drzwi, obeszliśmy dom dookoła.
- Co my r…
- Widzisz tamtą drabinę? – wskazałam, przerywając mu. Justin skinął. – Musisz podnieść ją i postawić blisko mojego okna.
- Dlaczego?
- Muszę wejść do środka, bez wiedzy moich rodziców – powiedziałam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Skarbie.. nie sądzisz, że już zauważyli?
- Nie. Pokłóciłam się z nimi, weszłam do pokoju i zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Wiedzieli, że jestem zła i że nie będę chciała z nimi gadać. A jeśli próbowali, to dostali moją ciszę jako odpowiedź.
- Ma sens – wzruszył ramionami, podnosząc drabinę i ustawiając ją tak, jak prosiłam.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się, wspinając się na palce i całując go w policzek.
- Nie ma za co – robiąc krok w tył, wsunął dłonie w kieszenie i patrząc na drabinę zmarszczył brwi. – Dlaczego nie wpadłem na to wcześniej?
Zaśmiałam się.
- Może nie jesteś tak mądry, jak ci się wydaje.
Posłał mi uśmiech, patrząc na mnie spod uniesionych brwi, a ja podniosłam ręce w obronnym geście.
- Przepraszam.
- Wybaczam – pochylając się, złączył nasze usta razem. – Do zobaczenia później?
Skinęłam głową, jeszcze raz go całując, po czym wspięłam się po drabinie. Otworzyłam okno, po czym najpierw wsunęłam jedną nogę, a dopiero potem wślizgnęłam się cała do środka. Pomachałam do Justina, który wciąż stał na zewnątrz.
- Kelsey?
Popatrzyłam na drzwi, a moje serce podskoczyło mi do gardła.
- Kochanie, wiem, że jesteś zła, ale chcę tylko porozmawiać. Proszę, otwórz – usłyszałam szczerość głosie swojej mamy i wiedziałam, że mówiła poważnie.
Westchnęłam, wiedząc, że w końcu będę musiała się z tym zmierzyć. Otworzyłam drzwi.
- Co? – mruknęłam nie chcąc, żeby psuła mi dzień.
Jej oczy otworzyły się szeroko.
- Kelsey…
- O co chodzi, mamo? – pospieszyłam ją.
- Mogę wejść? – spytała, wskazując na pokój.
Uniosłam brwi.
- Jasne? – cofnęłam się, robiąc jej miejsce. – Gdzie tato?
- W pracy – przełknęła głośno ślinę i stanęła prosto, patrząc na mnie.
Skinęłam, bawiąc się końcem koszulki, próbując się odstresować.
Po kilku chwilach ciszy, postanowiłam się przełamać.
- Więc.. o czym chciałaś ze mną porozmawiać?
- O ostatniej nocy.
- Mamo..
Uniosła dłoń, żeby mnie uciszyć.
- Przepraszam za to, co się stało. Tak nie powinno być – potrząsnęła głową. – Twojemu tacie jest naprawdę przykro, Kelsey.
- To nie znaczenia – odpowiedziałam. – Nie powinien podnieść na mnie ręki.
- Miał za dużo na głowie, Kelsey. Najpierw prawie zostałaś zabita, potem zdał sobie sprawę, w jakim niebezpieczeństwie byłaś przez ostatnie miesiące. Gromadziła się w nim złość. My wszyscy powiedzieliśmy i zrobiliśmy rzeczy, których nie chcieliśmy.
Odwróciłam wzrok.
- Jeśli przyszłaś mnie skarcić za bronienie Justina, to nie mam zamiaru cię słuchać. Wiem, że zrobiłam dobrze.
- Chcemy tylko.. żebyś była szczęśliwa.
- Jestem szczęśliwa, mamo. Dzięki Justinowi.
Mama ściągnęła usta i skinęła głową.
- Rozumiem, Kelsey, ale musisz zdać sobie również sprawę z ryzyka, jakie to za sobą niesie.
- Mamo, nikt nie jest idealny. Życie jakie prowadzi Justin wcale nie oznacza, że gdybym umawiała się z kimś „normalnym” to byłabym bardziej bezpieczna. Ludzie umierają każdego dnia. Nie możesz nic poradzić na przeznaczenie i na to, co zaplanował Bóg.
Zapadła cisza, podczas której wyraźnie nad tym myślała, bo pokiwała głową.
- Masz rację.
- Mamo – jęknęłam. –Mówię poważnie.. czekaj – zatrzymałam się. – Co?
- Powiedziałam, że masz rację.
Zaskoczenie przebiegło po mojej twarzy, a ja otworzyłam szeroko oczy.
- Naprawdę?
- Mhm – siadając na skraju łóżka, poklepała miejsce obok siebie.
Zajęłam miejsce, które mi wskazała.
- Nie możesz kontrolować planów Boga i nie możesz uniknąć wszystkich zagrożeń w życiu - uśmiechnęła się, łapiąc mnie za rękę. – Po prostu się o ciebie martwię.
Potrząsnęłam głową.
- Nie musisz, mamo. Wszystko jest w porządku.
- Teraz to widzę – z uśmiechem cofnęła rękę, kładąc ją sobie na kolanie i oblizując usta. – Nie spałam całą noc zastanawiając się nad tą sytuacją i mimo wszystko nie mogę zignorować faktu, jak bardzo Justin się o ciebie troszczy.
Przygryzłam wnętrze policzka, czując dziwny uścisk w brzuchu.
- Widziałam strach w jego oczach, kiedy Luke trzymał cię na celowniku – zaśmiała się, potrząsając głową. – Ten chłopak cię kocha.
- Na pewno.
Przyłożyła dłoń do mojej twarzy, odgarniając mi z niej kosmyki włosów.
- Wiem, że czasem mogę być jak wrzód na tyłku ale chcę się tylko upewnić, że jesteś bezpieczna. W każdej sytuacji. To samo jeśli chodzi o twojego brata.
- Wiem – mruknęłam. – Przepraszam za to, co wczoraj powiedziałam -Westchnęłam. – Wcale was nie nienawidzę. Po prostu byłam zła na to wszystko co się stało.
- Rozumiem, skarbie. Nie musisz się o to martwić, wybaczyliśmy ci to – pochyliła się, składając na moim czole lekki pocałunek. – Jesteś moją córką i nie ważne, co się będzie działo, kocham cię.
- Ja ciebie też – uścisnęłam ją.
Przebiegła dłonią po moich włosach po czym odsunęła się, wyraźnie szczęśliwa, że się pogodziłyśmy. Kiedy podeszła do drzwi, do głowy wpadła mi pewna myśl.
- Hej.. mamo?
- Tak skarbie?
- Czy to znaczy, że mogę widywać się z Justinem?
Uśmiechając się do mnie, wzruszyła ramionami.
- Chyba tak.
Pisnęłam i zeskoczyłam z łóżka, ignorując ból w nogach, po czym po raz kolejny rzuciłam jej się w ramiona.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
Uśmiechnęła się.
- Nie musisz mi dziękować – odsunęła się. –Jestem na dole jeśli będziesz czegoś potrzebować, dobrze?
Pokiwałam głową, uśmiechając się szeroko jak totalna idiotka, ale mnie to nie obchodziło. Cieszyłam się, że w końcu będę mogła spotykać się z Justinem nie musząc okłamywać rodziców. Jeszcze raz odwróciła się w wyjściu.
- Oh.. i Kelsey..?
Popatrzyłam na nią, unosząc wysoko brwi.
- Kiedy następnym razem zdecydujesz się wymknąć z domu, zabierz ze sobą dodatkową parę ubrań – patrząc na to, w co byłam ubrana uśmiechnęła się i wyszła z pokoju.

________________________________

@DameBieber :)