wtorek, 9 kwietnia 2013

Fifty Eight.

Rozdział wzięty z bloga: http://nothingbut-danger.blogspot.com/
Przetłumaczone przez:  @irish69female
(tylko ten rozdział)
ENJOY!

Justin's POV
- Co ty masz kurwa na myśli mówiąc "Luke"? Co on do diabła ma z tym wspólnego? - Bruce spojrzał na mnie z niedowierzaniem, zmieszany dlaczego przywiozłem go tutaj. - A co z Kelsey człowieku? A obiad...
- Nie ma Kelsey, Bruce... - splunąłem. - Zapomnij o tym jebanym obiedzie i złóż to gówno do kupy.
Przecież my dzisiaj na Luke'a... - rozpiąłem kilka guzików mojej koszuli ukazując tym samym mój biały podkoszulek.
- Zaraz, zaraz, zaraz... - Bruce potrząsnął głową próbując zrozumieć to, co właśnie mu powiedziałem.
- Uspokój się bro i powiedz mi co do cholery się teraz dzieje. Myślałem,że czekamy na odpowiedni moment zanim coś zrobimy. - przechylił głowę na bok. - Co ma oznaczać,że "nie ma Kelsey"?
Pokręciłem głową.
- Czekaliśmy wystarczająco długo. Jak długo jeszcze będziemy musieli czekać za nim za to zapłaci? - syknąłem,a zdenerwowanie coraz bardziej się we mnie nasilało. - Skurwiel umrze dziś wieczorem.
- Musisz odpocząć, Justin. Przestań myśleć dupą i zacznij używać głowy. Tyle mogę teraz powiedzieć, patrząc na to jak się zachowujesz...
- Jak się zachowuje, jak Bruce? - dostałem w twarz - moja szczęka zamknęła się,a moje oczy przyćmił mrok. - Huh? I jak moje zachowanie? - powtórzyłem. Śmierć migła mi przed oczami, nagła chęć uderzenia go w twarz wyprzedziła mnie.
- Odpierdol się od mojej twarzy, Bieber. - splunął, trzymając ręce na moich ramionach. Popchnął mnie do tyłu. - Albo będziesz tego żałował.
- Nie dotykaj mnie. - warknąłem, uwalniając się z jego uścisku i spoglądając na niego wrogo. - Przypierdolę Ci w szczękę tyle razy ile będę chciał. - parsknąłem z niesmakiem. - Żałosne gówno, którego zamierzam żałować. - Obydwoje wiemy,że powalę cię na kolana w ciągu sekund.
Bruce nie odzywał się,ale patrzył na mnie długo, ciężkim wzrokiem, ostrym jak noże.
- Coś się stało tej nocy, prawda?
- O czym ty kurwa mówisz? - zagrzmiałem, gniewnie pocierając szyję. Napięcie rosło,a jedyne co chciałem zrobić w tym momencie to rozsadzić to wszystko, zaczynając od głowy Luke'a.
Jego ciało rozluźniło się, wściekłość we mnie słabła.
- Jesteś na krawędzi, twój czas również i wyglądasz jakbyś chciał kogoś zabić.
- Sherlock, cholera, nie wiem czy zauważyłeś,ale wcześniej i później wspomniałem imię Luke'a.  - parsknąłem z irytacją.
- Próbujesz zacząć ze mną tą kłótnię, tylko po to by dać ujście twojej złości,a pytanie jest takie dlaczego na Boga, chcesz iść po Luke'a dzisiaj. Ze wszystkich pieprzonych nocy wybrałeś właśnie tą. - wyprostował się wkładając ręce do swoich jeans'ów. - Nie jesteśmy na to kurwa gotowi, zrozum.
- Co masz na myśli mówiąc,że nie jesteśmy kurwa gotowi? - warknąłem, wypowiadając każde słowo powoli i dokładnie.
- Nie możesz po prostu wziąć się z powietrza i oczekiwać,że rzucimy wszystko, tylko dlatego,że chcesz nas na kogoś nasłać. Musisz to najpierw zaplanować...
- Właśnie to zrobiliśmy - syknąłem.
- Ale sprawa Parker'a nadal jest nie rozwiązana i nie ustaliliśmy jeszcze innej daty. - odpowiedział Bruce.
- To są kurwa jakieś bzdury. - splunąłem wyraźnie podirytowany wszystkim i jedyną osobę, która mogłaby mnie teraz uspokoić , nie mogę zobaczyć.
Wszystko się zjebało.
Bruce patrzył na mnie, mrużąc oczy.
- Skąd taka nagła zmiana nastroju, Bieber? Cały dzień wydawałeś się być naprawdę w porządku,a teraz jesteś całkowicie rozpieprzony.
Uniosłem brwi. Bruce wyraźnie testuje moją cierpliwość,a w tym momencie nie jest dobrym pomysłem igranie z moją złą stroną, bo część mojego umysłu chciała rozwalić mu szczękę. - położył ręce na mojej dziew... Kelsey i prawie ją zgwałcił. - Kurwa, co masz na myśli mówiąc,że mam zmiany nastroju? Zawsze nienawidziłem tego drania. Poza tym - wyrzuciłem moje ręce w górę, w geście nietolerancji - to już dwa tygodnie! Jak długo jeszcze będziemy musieli czekać aby zabić tą sukę.
- Nie. - Bruce potrząsnął głową, spoglądając ponad moją głowę. - To zaskakująco nie ma nic wspólnego z tym, co stało się tamtej nocy. To część tego,ale to nie jest to co teraz doprowadza cię do szaleństwa. Nigdy nie nasłałabyś na kogoś... w tym miejscu...
- Ty nie wiesz o czym ty kurwa mówisz. - syknąłem. - Przestań zachowywać się tak jakbyś mnie kurwa znał i wiedział co dzieje się w mojej głowie. Gówno wiesz. - splunąłem.
- Poważnie masz zamiar stać i oskarżać mnie o to,że cię nie znam? Jesteś naćpany, czy co? Praktycznie wychowałem cię na osobę, którą jesteś dzisiaj. Kiedy wszystko się sypało, byłem jedyny, który się tobą zajął. Możesz teraz przechodzić przez piekło, ale to kurwa nie znaczy,że ja cię wychowałem w tę sposób. Zapomniałeś  kto nauczył cię rzeczy, które dzisiaj wiesz.
Mruknąłem coś, nie chcąc słyszeć jego dyskusji. To była tylko kwestia czasu zanim Luke ucieknie policji, a ja muszę się go pozbyć przed tym.
- Skończyłeś już byciem totalną cipą w tej dziewczyńskiej pogadance, czy dalej nie możemy już zabrać się do pracy?
- Co się tutaj dzieje? - odwróciłem się i ujrzałem jak wchodzi John,a za nim kolesie, ciągnąc za sobą masę przekleństw. Odrzuciłem głowę do tyłu i wziąłem głęboki oddech. Ostatnią rzeczą jakiej w tej chwili potrzebowałem to to żeby jeszcze oni truli mi dupę tak jak Bruce w tej chwili.
- Justin chcę iść dzisiaj po Luke'a. - powiedział Bruce, cały czas patrząc mi w oczy.
Przesunąłem wściekle ręką po twarzy w górę i w dół.
- Czy możemy to już kurwa skończyć? Czas nam się kończy! - odwróciłem się w jego stronę,a moja szczęka drżała z frustracji.
- Dlaczego? - syknął Bruce. - Czego ty mi do cholery nie powiesz, Bieber. - szczekał Bruce.
- On ma powody żeby chcieć śmierci Luke'a, Bruce - John wszedł pomiędzy nas. - Dzieciak poszedł po osoby na których mu zależało. Tym razem jestem po stronie Justin'a, on musi za to zapłacić. Widziałem co zrobił Kelsey, i to nie było w porządku.
Dziękuję! Przynajmniej ktoś ma tutaj mózg.
- Nie. - Bruce pokręcił głową. - Nic nie rozumiesz. Wiem,że jeszcze coś się z nim dzieje. Spójrz na niego! - zwrócił się do mnie. - On jest na krawędzi, ledwo się trzyma,a nie więcej niż godzinę temu był z Kelsey.
Zacisnąłem ręce w pięści, gdy usłyszałem,że wspomniał o Kelsey. Żołądek boleśnie obrócił mi się do góry nogami, gdy pomyślałem o wczorajszej nocy.
- Zostaw ją w spokoju Bruce.
Bruce zmrużył oczy patrząc na mnie.
- To ma coś z nią wspólnego, prawda? Co się stało podczas tej kolacji, Justin?
Pokręciłem głową, zamykając gębę na kłódkę.
- Zapomnij o tym.
- Do cholery, Justin! Co się tam kurwa stało? - ryknął,a jego głos rozniósł się po wszystkich czterech ścianach pokoju odbijając się, pobrzmiewał w moich uszach.
Nie mogłem już dłużej tego trzymać w sobie.
- Luke się stał, tyle ci powiem! - krzyczałem,a moja frustracja narastała. Moja klatka piersiowa unosiła się w górę i w dół w rytm mojego szybkiego, nerwowego oddechu. - On kurwa przyszedł na kolację, chwilę po nas. - potrząsnąłem głową.
Twarz Bruce'a zamarła, przejęcie przejmowało stery, nie spodziewał się tego usłyszeć. Jego twarz ciągle była napięta, nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. Widać było przejęcie na jego twarzy, gdy to wszystko zaczynało nabierać dla niego sensu.
Szurając nogami, pokręciłem głową.
- Powinienem był wtedy od razu... gdy tylko ten skurwiel tam wszedł. - splunąłem i poczułem jak zalewa mnie fala rozczarowania.
John westchnął.
- Przestań się obwiniać i po prostu powiedz nam co się stało.
Odwróciłem się od nich, biorąc głęboki wdech i pozwalając powietrzu wolno wydostawać się z moich płuc.
- Kelsey wyszła do łazienki. Miałem złe przeczucie,ale co mogłem zrobić przed rodzicami? - pokręciłem głową, przeczesując nerwowo włosy ręką. - Minęło dziesięć minut i nie wytrzymałem, więc przeprosiłem i poszedłem sprawdzić co z nią, kiedy ujrzałem Luke'a brutalnie dociśniętego do jej ciała. - zacisnąłem zęby,a tamte wydarzenia zaczęły chaotycznie przelatywać mi znów przez głowę.
Bruce uniósł brwi.
-
Miał czelność iść za nią? - patrzył na mnie zdumiony nie mogąc uwierzyć w moje słowa.
Skinąłem głową.
- Ale to nie wszystko. - roześmiałem się smutno.
Bruce otworzył szeroko oczy z niedowierzaniem.
- Jeszcze więcej?
- Dużo więcej - mruknąłem. - Oderwałem ją od niego, za nim zrobiłbym coś czego potem bym żałował i zanim się obejrzałem siedzieliśmy razem w kabinie, on ją odciągnął ode mnie, zaciskając ręce na jej szyi i przykładając pistolet do głowy.
- Miał ją na muszce? - spytał zdziwiony Marcus, czekając co odpowiem.
Moje milczenie odpowiedziało mu na pytanie.
Tylko idiota mógł zgrywać gangstera w miejscu publicznym. Nikt przy zdrowych zmysłach nie ciągnąłby takiej afery, ponieważ wiedzieliby jakie to ryzyko.
Ugryzłem się w policzek.
- On kurwa groził,że ją zabiję jeśli ja lub ktoś inny się poruszy. - przeczesałem placami włosy, po prostu gdy myślałem o wydarzeniach ostatniej nocy ciśnienie niebezpiecznie szło mi w górę.
- Czy on...
Pokręciłem głową rozumiejąc do czego pije.
- Kelsey zrobiła jakiś manewr nogami i puścił ją zanim zdążył jej coś zrobić.
Kiedy uczucie ulgi uderzyło mi do głowy zacząłem cały drżeć. To,że jego pistolet nie znajdował się z boku jej głowy nie oznaczało,że Kelsey jest bezpieczna,a jazda łatwiejsza.
- Żeby było jeszcze lepiej - podkreśliłem z sarkazmem - właściciel tego cholernego baru zawiadomił gliny. - wypuściłem głośno powietrze.
- Proszę, nie mówi mi,że Oficer Rivera...
- Pojawił się? - dokończyłem za niego,a Bruce skinął głową. Ja również skinąłem potwierdzając.  - Yep, nie mogę oskarżać go to,że nie był zaskoczony, gdy mnie zobaczył. - wzruszyłem ramionami. - Tak czy inaczej, wszyscy byli pogrążeni w wątpliwościach, ale na szczęście dla mnie, nie spytał mnie co się tutaj stało. Luke zdążył jednak uciec za nim przyjechała policja, dlatego to my musimy go teraz zabić.
- To ogromne ryzyko Justin. - John mruknął współczująco. - Zbyt dużo ryzykujesz przez to.
- Nie obchodzi mnie to. - splunąłem. - Musi zapłacić za to co dzisiaj zrobił. Nikt nie naraża na ryzyko ludzi, których kocham nie znając konsekwencji swoich działań. Mam zamiar mieć go tutaj, błagającego o litość do czasu aż z nim skończę. O mało by jej dzisiaj nie zabił jeśli ja i Kelsey nie pomyślelibyśmy szybko.
John oblizał wargi, rozumiejąc,że nie odpuszczę, że muszę to zrobić. Wiedział,że Luke musiał odejść.
- Jezu Chryste - mruknął Bruce, drapiąc się po karku. Wszystkie informacje jakie usłyszał zdawały się pomału zagnieżdżać w jego głowie. - To bardzo dużo.
- Opowiedz mi o tym. - zaśmiałem się.
- Więc, co jeszcze się stało? - Bruce spytał z ciekawością,ale wyczułem wątpliwości w jego głosie.
Zmarszczyłem brwi.
- Co?
- Musi być dalsza część historii. Jak ja ci mogę powiedzieć na czym stoisz wiedząc tylko tyle. - potrząsnął głową. - Grasujesz na linii legalnego zabójstwa.
- Czy nie chciałbyś zniszczyć człowieka, który miał czelność dotykać twoją dziewczynę?! - zawrzałem.
Milcząc, skinął głową.
- Dokładnie.
- Jest coś jeszcze, Bieber. Wiem,że banalnie to brzmi,ale jesteś inny. - zmierzył mnie wzrokiem z góry na dół, starając się sprecyzować dokładnie co jest jego zdaniem ze mną nie tak.
Położyłem twarz na dłoniach. Pokręciłem głową.
- Nic więcej się nie stało, tyle co ci powiedziałem. - wymamrotałem ledwo się trzymając.
- Bzdura. Powiedz mi od razu całą prawdę. - Bruce usiłował podważyć moje zdanie, udowadniając mi, że nic mnie już nie obchodzi.
Co jeszcze muszę stracić tej nocy?
- Jej rodzice się po prostu odwrócili, to się stało. - zadrwiłem. Wspomnienia były takie jasne w moim umyśle, tak wyraźne. Złość na twarzy jej ojca, rozczarowanie na twarzy jej matki, strach w oczach jej braci i smutek Kelsey. - Oni nie chcą żebym miał cokolwiek wspólnego z Kelsey i szczerze mówiąc nie winię ich. Dzisiaj prawie zginęła tylko dlatego,że to mój wróg chciał zemścić się na mnie. - ogarnął mnie smutek.
- Umieściłem ją na linii ognia i to się już nigdy więcej nie powtórzy.
Obawa na twarzy John'a, i dezaprobata jednocześnie...
- Proszę nie mów mi,że zrobiłeś to co myślę,że zrobiłeś... - westchnął, zamykając oczy na krótką chwilę.
Skinąłem głową, odwracając się.
- Zakończyłem to.
- Pierdolone gówno. - warknął z niedowierzaniem. - Jak mogłeś to zrobić, wiedząc przez co przeszliście?
- Nie mogę mieć jej zawsze jako cel, John! - warknąłem. - Nie dość, że była porwana i pobita, to dzisiaj była kurwa tak blisko śmierci! - westchnąłem. - Nie mógłbym żyć ze sobą jeśli coś jeszcze by się jej stało...
- Nie sądzisz,że ona to wie? - John splunął. - Ona dobrze wie,że to ryzyko! Przechodziła z tobą przez to wszystko, a ty zamierzasz ją zostawić kiedy sprawy się komplikują? - potrząsnął głową. - To nie tak Justin, od samego początku znałeś ryzyko czyniąc ją swoją dziewczyną,ale zrobiłbyś to tak czy inaczej, bo kochasz ją na tyle żeby zapewnić jej bezpieczeństwo...
- To jest dokładnie to czego nie zrobiłem.
- Czego jeszcze ty możesz chcieć od siebie? - krzyknął John - próbujesz! A to cholernie dużo więcej niż mogę powiedzieć o jakimkolwiek innym facecie jakie znam, który żyje życiem, którym my żyjemy.
Pokręciłem głową.
- Próbowanie to za mało...
- To jest dla niej oczywiste skoro jest po twojej stronie, przez cały ten czas.
Zacisnąłem usta. Patrząc w dal, zamknąłem oczy biorąc kilka głębokich oddechów.
- Pomożecie mi z Luke'iem czy nie,bo zrobię to sam jeśli będę musiał.- gapiłem się na nich przez dłuższą chwilę zanim obróciłem się i poszedłem za dom.
Kiedy usłyszałem kroki, które za mną podążały, wiedziałem, że zgodzili się aby mi pomóc.
Gdy mijaliśmy otwarte drzwi prowadzące w dół do naszego miejsca pracy, poczułem jak ktoś ścisnął mnie za ramiona tuż obok.
- Ona jest dla ciebie wszystkim, człowieku. Nie pozwól jej odejść tylko dlatego,że jakieś szumowiny postanowiły zagrać nie fair jednej nocy. - John szepnął mi do ucha zanim mnie wyprzedził.
Pozwoliłem jego słowom swobodnie przebijać się przez moje myśli. Potrząsnąłem głową i poszedłem naprzód.
- Gdzie są te nowe pistolety? - spytał Marcus rozglądając się.
- Na prawo w tamtej szufladzie, nie są jeszcze odpakowane. - Bruce przeszedł obok mnie pokazując Marcus'owi miejsce o którym mówił.
Uśmiechnąłem się widząc jak chłopcy zabierają się do roboty.
Luke był ostatecznie skończony.

Kelsey's POV

Po tym jak załamałam się na środku ulicy, mój tata szarpnął mnie, podnosząc z ziemi, kopiąc i krzycząc zmusił mnie bym wsiadła do auta. Usadził mnie na tylnym siedzeniu, obok Dennis'a zanim poszedł usiąść z przodu, razem z mamą i ruszył.
Nikt nie powiedział ani słowa, były słychać jedynie mój cichy płacz.
Moje serce czuło się tak jakby ktoś je podpalił żywym ogniem, moja twarz była cała czerwona, a oczy wilgotne od łez,a gardło suche. To było tak jakby cały mój świat został rozdarty na pół, razem z podłogą w aucie... czułam się jakbym właśnie wpadała w otchłań rozpaczy i nędzy.
To nie powinno się zdarzyć.
Mieliśmy dobrze się bawić, pośmiać się chwilę, pozwolić moim rodzicom zobaczyć, że Justin jest kochający, miły, życzliwy i... niesamowity. W końcu wszystko zaczęło się nam układać. Szczęście było tuż za rogiem, czekało aż chwycimy je i będziemy się go mocno trzymać, ale jak zwykle zniknęło posyłając nas do piekła.
Nie spodziewałam się stracić miłości mojego życia w ciągu zaledwie pięciu minut.
Kiedy auto się zatrzymało, otworzyłam drzwi, wyszłam i zatrzasnęłam je mocno.
- Kelsey Anne - krzyknęła moja matka,ale nie obchodziło mnie to w tej chwili. Mogłaby zgnić w piekle za wszystko co kocham.
Wyciągnęłam kluczyk, który zawsze miałam przy sobie na wypadek jakiś kryzysowych sytuacji, przekręciłam go i kopnęłam drzwi aby się otworzyły. Weszłam do środka.
- Nie waż się nigdy więcej trzaskać tak drzwiami, młoda panno. - krzyknął mój ojciec, kiedy wszedł do domu zaraz po mnie.
Przewróciłam oczami, pocierając gorącą twarz rękami aby powstrzymać łzy.
- Nie obchodzi mnie to.
- Przestań traktować ojca bez szacunku Kelsey! - krzyknęła mama, czerwona ze złości. - Nie masz do tego prawa!
- Mam do tego pełne prawo! - krzyczałam, pozwalając mojej frustracji uciec. - To przez was straciłam jedyną osobę, która znaczyła dla mnie wszystko!
- On jest bogiem kryminału, Kelsey! - krzyknął ojciec z szeroko otwartymi oczami z przerażenia. - Jak możesz wciąż stać tutaj, myśląc o tym chłopcu! On nie zrobił nic oprócz wprowadzenia niebezpieczeństwa w twoje życie!
- Nie znasz go tak, jak znam go ja! - warknęłam surowo. - Nic o nim nie wiesz!
- Dzisiaj dałem mu szansę by go poznać,a on tylko pokazał mi jak spędza swój wolny czas - machając bronią tak jakby miał do tego prawo!
- On mnie bronił!
- Omal nie zginęłaś, Kelsey! - popatrzył na mnie z czystym wyrazem niezrozumienia. - Zrobił ci pranie mózgu, wmawiając,że cię chroni! Tacy ludzie jak oni, dbają tylko o jedną rzecz - własne bezpieczeństwo! Czy ty nie widzisz o co tak naprawdę chodziło w dzisiejszych wydarzeniach? O to żeby mieć pretekst aby nie pójść do więzienia, gdzie powinien zgnić!
- To tylko potwierdza moje zdanie. Gówno wiesz o nim i o jego życiu. - syknęłam.
- Spójrz na siebie, używasz wulgaryzmów na lewo i prawo. Możesz tego nie zauważać,ale ja jako twoja matka widzę to! Jesteś tak wciągnięta w świat tego chłopaka, że nie widzisz jak to na ciebie działa na zewnątrz. - stwierdziła mama, jakby kurwa wiedziała o czym mówi.
Przetarłam oczy.
- Kocham go,a on kocha mnie...
- Ty nie wiesz czym jest miłość! - krzyknął ojciec.
- Wiem co to jest miłość... Justin mi pokazał... - mruknęłam, potrząsając głową. - Miłość jest wtedy kiedy dajesz z siebie wszystko by sprawić aby druga osoba się uśmiechnęła. Miłość jest wtedy kiedy zrobisz wszystko aby upewnić się,że druga osoba jest szczęśliwa. Miłość jest wtedy kiedy robisz najprostsze rzeczy tylko po to żeby spędzić trochę czasu ze swoim partnerem. Miłość jest tam, gdzie zaryzykujesz wszystko, aby z kimś być i to jest właśnie to co Justin zrobił dla mnie. Ryzykował dla mnie życie tak wiele razy. Mógł odejść ode mnie już dawno temu,ale tego nie zrobił.
- Dopiero co spotkałaś tego chłopca, a już wydaję ci się,że wiesz o nim wszystko. - odparł ojciec z niesmakiem.
- Mów za siebie. - odpowiedziałam złośliwie. - Znam go o wiele dłużej niż ktokolwiek z was, ale śmieszne jest to,że on zna i rozumie mnie lepiej niż ktokolwiek z mojej rodziny!
- On jest niczym. - splunął ojciec.
Zaczął kierować mną gniew, zanim zdążyłam się opanować, słowa płynęły z moich ust...
- Wydaję ci się,że jesteś lepszy od wszystkich,ale powiem ci w skrócie tato - nie jesteś!
Dźwięk uderzenia rozszedł się echem po całym domu,a ja jęknęłam, chwytając się za mój lewy policzek czując jak pali od bólu. Ojciec zachowywał się jak szaleniec. Popatrzyłam na niego,a łzy zaczęły napływać mi do oczu, sprawiając, że nie wiele widziałam. Trzymając się za policzek, cofnęłam się.
- Kelsey...
- Nie. - syknęłam. - Nie pochodź do mnie. - pisnęłam, nie zauważając faktu,że ojciec położył na mnie rękę.
Podszedł do przodu, próbując się wytłumaczyć po raz kolejny,ale nie pozwoliłam mu na to. Przyszła mi to głowy myśl i nie mogłam zrobić nic więcej jak tylko powiedzieć ją na głos. To był czas, gdy wiedzieli tylko to co Justin dla mnie zrobił.
- Czy zauważyliście, około dwa tygodnie temu,że gdy wróciłam do domu, miałam rany na twarzy i szyi?
Ojciec zacisnął usta, nie widząc co powiedzieć,bo prawda jest taka,że nie zauważył.
- Oczywiście,że nie. - zaszydziłam. - Bo jedyne co cię obchodziło to to,że wróciłam zbyt późno i dlaczego! - splunęłam. - Chcesz wiedzieć co naprawdę wydarzyło się tamtej nocy? - spojrzałam na niego.
Widać było,że starał się ułożyć sobie to wszystko w głowie, zakłopotanie i niezrozumienie dominowało na jego twarzy.
- Zostałam porwana przez jednego z wrogów Justin'a. Wiesz, tego samego co dzisiaj. - skrzyżowałam ręce na piersi.  - Wiem co teraz myślisz, dlaczego teraz próbuję ci udowodnić,że oh nie masz racji? - nie czekałam na jego odpowiedź czując narastające napięcie w pokoju. - Ponieważ Justin mógł mnie zostawić żeby Luke dalej mnie dotykał... mógł mnie zostawić cokolwiek Luke chciałby ze mną zrobić, bo zaplanował sobie,że dzisiaj mnie zgwałci jeśli jeszcze nie zrozumiałeś. - powiedziałam z ostrym sarkazmem, wkładając w te słowa jak najwięcej nienawiści.
Patrzył na mnie nie wiedząc jak zareagować ani jak odpowiedzieć.
- Ale zamiast tego Justin poszedł mnie szukać, uratował mnie od gwałtu. - Pobił go, upewniając się,że nie będzie miał jak zrobić mi już krzywdy w tym momencie i podszedł do mnie, pytając czy wszystko w porządku i widząc jak byłam przerażona nie naciskał. Zakrył moje pół nagie ciało swoją kurtką i zajął się Luke'iem. - oblizałam spierzchnięte usta. - Jeśli to nie jest miłość, to ja nie wiem co to jest.
- Kelsey... - szepnęła mama, w reakcji na wypowiadane przeze mnie słowa.
Pokręciłam głową.
- On może żyć tym jednym, popieprzonym życiem,ale przynajmniej wie jak traktować ludzi, których kocha, w przeciwieństwie do ciebie - popatrzyłam na ojca - nigdy mnie nie uderzył,bo nie zgadzał się z czymś co powiedziałam. - splunęłam. Mieszały się we mnie wszystkie emocje. - Straciłam jedyną osobę, którą kiedykolwiek naprawdę kochałam tylko dlatego,że byliście zbyt ślepi by zobaczyć w nim dobro. Jesteście tak zajęci własną dupą,że nie możecie popatrzeć na coś poza jego błędami i... zobaczyć złoto.
- Nie ma złota w złodzieju. - skomentował ojciec.
- Jesteś niemożliwy! - syknęłam.
- Staramy się po prostu ciebie zrozumieć - zrobiła kilka małych kroków do przodu na co ja w rezultacie zrobiłam jeden do tyłu.
- Zrozumieć mnie? - powiedziałam z niedowierzaniem. - Robicie coś, co jest całkowitym przeciwieństwem,ale to nie ma teraz znaczenia, prawda? Ponieważ on jest oficjalnie wyjęty z mojego życia i to wszystko przez was, dziękuję wam. - potrząsnęłam głową. - Gratuluję, wyrwałeś swojej córce serce i złamałeś na miliony kawałków. Musicie być dumni. - pokręciłam głową, by zmniejszyć to przytłaczające uczucie. - Nienawidzę was. - wyszeptałam. - Słyszycie? - uśmiechnęłam się szyderczo. - Nienawidzę was! - krzyczałam, przepychając się obok moich rodziców, przebiegłam przez schody i zamknęłam się w swoim pokoju.
Ściągnęłam ubrania, rzuciłam je na podłogę i poszłam pod prysznic. Wchodząc do kabiny poczułam jak gorące powietrze otula moją skórę. W tym momencie nic mnie już nie obchodziło. Chwyciłam kostkę mydła i zaczęłam gorączkowo zmywać z siebie brud dzisiejszego dnia. Wszystko w okół mnie spadało w dół... tak jak moje życie, które wisiało na cienkiej nitce.
Po tym wszystkim co przeszliśmy, Justin odpuścił, tak po prostu. To nie miało żadnego sensu. On mnie kocha i ja go kocham. Luke może zginąć, może zniknąć w ciągu kilku sekund, jeśli Justin by się do tego przyłożył.
Wiem,że był o krok od utraty zmysłów. Czułam go, czułam to. Nie obchodzi mnie to co Justin powiedział. To nie był koniec między nami. On jest częścią mnie i mimo tego,co powiedział sprawię,że zrozumie,że on i ja razem... to nie był błąd.
Zamierzam mu udowodnić dlaczego jesteśmy sobie przeznaczeni.

Oczami Justin'a:

- Jesteście gotowi?- odwróciłem się do wszystkich czterech stojących za mną.
Każdy miał na głowie czarne  maski narciarskie, otulający ich twarze i broń w ręku przygotowaną do strzelaniny, która miała odbyć się w ciągu najbliższych minut.
Wszystko się we mnie już poukładało, a ręce swędziały mnie już aby zabić tego drania.
- Już stąd wiedzę cień tego skurwiela. Jego ludzie są w salonie. - sprawdziłem czy miałem wystarczająco dużo naboi w mojej broni. Odbezpieczyłem ją.  - Nie wahaj się wystrzelać ich wszystkich. Jak wyjdziesz zza krzaków, robisz to co ci powiedziałem. Bez powstrzymywania się. Musimy mieć pewność,że zginie dziś wieczorem. - przerwałem, przypominając sobie coś. - Czy McCann mają gotowe bomby na czas?
- Tak, zrobił trzy na wypadek gdyby tamte dwie nie działały. - John podniósł trzy kulki, które wyglądały nie szkodliwie,ale w rzeczywistości mogły naprawdę wiele.
Skinąłem głową.
- To będzie nasze małe ShowTime chłopcy. - otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz, pozwalając chłodnemu powietrzu otulić moją twarz.
Trzymałem pistolet blisko siebie, wkradłem się z chłopakami blisko tyłu... za krzakami, po drugiej stronie magazynu Luke'a.
Odbezpieczyłem broń. Przygryzłem wargę, starając skoncentrować się na zadaniu.
- Gotowi? - uśmiechnąłem się, gdy skinęli głową.
Zaśmiałem się i bez namysłu podniosłem broń i zacząłem strzelać wielokrotnie. Strzały wylatywały w prawo i lewo trafiając w każdy widoczny aspekt tego miejsca.
Wybuch chaos i wiedziałem,że Luke i jego ludzie wyciszyli się szukając miejsca do ukrycia przed rozstrzelaniem,ale było już za późno. Mamy ich, wtedy kiedy się tego nie spodziewali, tak jak to zaplanowałem.
Kiedy zabrakło mi naboi w pistolecie, zwróciłem się do John'a.
- Podaj mi bomby.
John odwrócił się, podniósł je z ziemi i skinął głową.
Wstałem sygnalizując,że mają się zatrzymać na moment.
- Dosyć, niech myślą,że są bezpieczni.- mruknąłem i poszedłem na "spacer" po ciemności w której żaden z nich nie będzie mógł mnie zobaczyć.
Biorąc jedną z bomb, odczekałem kilka sekund przed wyrzuceniem jednej - przy wejściu, drugą gdzieś koło domu,a trzecią na tyłach.
Biegnąc z powrotem do chłopaków, wziąłem detonator od John'a i nie zawahałem się wcisnąć czerwonego guzika.
Wszystko natychmiast wyleciało w powietrze, ogromy podmuch wiatru wyniósł wszystko w powietrze, wybuch był tak ogromny,że wszyscy polecieliśmy do tyłu.
Wstałem i strzepnąłem pył z mojego ciała, rozglądnąłem się by w całości zobaczyć zniszczony budynek, jedyne co sygnalizowało,że dom kiedyś tu istniał to stolik przy którym siedzieli w salonie, nie widziałem ciał.
Uśmiechnąłem się, podziwiając swoje "arcydzieło". Wiedząc,że zrobiłem wszystko by Luke zginął, poczułem jak spada mi ogromny ciężar z ramion.
W końcu czułem się swobodnie.
- Tak się kończy, gdy zaciera się z Danger'em.
Podczas jazdy samochodem byłem jeszcze bardziej zadowolony, wszyscy rozmawialiśmy o tym jak precyzyjnie i szybko wykonaliśmy zadanie przy magazynie Luke'a.
- W końcu jest martwy. - potrząsnąłem głową nie mogąc uwierzyć, że wszystko jest już w porządku.
- Najwyższy czas, skurwiel został unieszkodliwiony.
- Co zrobisz z policją, gdy zaczną zadawać pytania?
Wzruszyłem ramionami.
- Nie mają żadnego dowodu,że cokolwiek zrobiliśmy. Zbombardowaliśmy to miejsce, nie zostawiając żadnych dowodów. Na pewno przyjdą tutaj z pytaniami, ale nie dowiedzą się zbyt wiele.
Wszyscy skinęli głową i zanim się zorientowaliśmy, byliśmy już pod domem. Gdy przednie światła naszego samochodu oświetliły werandę, żołądek podszedł mi do gardła.
John zmrużył oczy patrząc bliżej.
- Czy to jest...
Nie odezwałem się. Zamiast tego, zgasiłem silnik samochodu.
- Zaraz wrócę. - mruknąłem otwierając drzwi auta i wysiadłem, nie zadając sobie nawet trudu by je zamknąć. Raz udało mi się coś zrobić, westchnąłem, zaciskając pięści w kieszeniach moich czarnych spodni.
- Co ty tu robisz?
Kelsey spojrzała w górę, zaskoczona widząc mnie przed sobą.
- No więc... witaj. - uśmiechnęła się z kpiną.